Gdy symbol szczęścia i potwierdzenie władzy – smok – wzlatywał tutaj w przestworza musiało być bardzo cicho. Ly Thai To siedział właśnie nad brzegiem rzeki, gdy jego oczom ukazał się ten dyskretny spektakl. Bez muzycznego podkładu, bez publiczności i gromkich braw dynastia Ly na ponad dwieście lat otrzymała nad młodym państwem władzę i właśnie w miejscu skąd wzleciał złoty smok Ly Thai To założył w 1010 roku jego stolicę - Thang Long, dzisiejsze Hanoi. Wcześniej znajdowała się tutaj mała cytadela założona przez chińskich okupantów otoczona niezliczonymi odnóżami rzeki, które trzeba było ujarzmiać tamą, by nie dochodziło do powodzi.
Dynastia Ly nie odcięła się zbytnio od korzeni, a raczej naleciałości i wybudowała miasto według chińskiego modelu: jego cesarska część leżała w centrum wraz z esplanadą poświęconą ofiarom nieba i ziemi (zniszczoną w 1937 roku) i Świątynią Literatury, akademią dla urzędników, w której odbywały się egzaminy dla cywilnych i wojskowych mandarynów, mających zarządzać państwem. Miasto otoczone było kwadratowym murem obronnym symbolizującym ziemię, mieszkalne i wypoczynkowe pałace położone były na osi północno-południowej, a ważne ministeria na południu. Na zachodzie było miejsce dla rolnictwa, na wschodzie dla rzemieślników, handlarze, jako cieszący się najmniejszym uznaniem społeczeństwa (i to pomimo niewątpliwych ekonomicznych sukcesów) na obrzeżach miasta. Za państwową doktrynę przyjęto konfucjanizm.
Thang Long nie było jednak stolicą przez cały czas. Rządząca w latach 1400-1407 dynastia Ho przeniosła ją w okolicę Thanh Hoa, dynastia Le zmieniła jej nazwę na Dong Kinh, z której Francuzi utworzyli Tong-King, a ostatnia dynastia Nguyen miała swoją siedzibę w Hue i w latach 1820-1848 rozkazała zniszczyć starą w ramach eliminacji konkurencji. Wtedy właśnie smokowo- geomantyczna nazwa miasta zamieniona została na przyziemną - „Ha” rzeka i „noi” w środku czyli „miasto w delcie rzeki”.
A w 1882 roku pojawili się po wojnach opiumowych wspomniani już Francuzi. Skolonizowali Wietnam, Laos i Kambodżę i właśnie z Hanoi zarządzali nabytkami. Najpierw jednak zmienili na swoją modłę miasto, a raczej je zniszczyli, by wybudować odpowiednią dla siebie przestrzenną osadę. Jezioro Hoan-Kiem zostało w połowie zasypane, a pałace, świątynie i mieszkalne domy zburzone. W południowej i wschodniej części wokół zmniejszonego jeziora powstały równoległe aleje z eleganckimi willami i pięknymi ogrodami. Gubernator otrzymał rezydencję nad jeziorem, naprzeciwko w miejscu pagody wybudowano katedrę, inna świątynia ustąpiła miejsca poczcie. Wprowadzono elektryfikację, a w 1917 roku pojawiły się riksze sprowadzane z Japonii, których produkowane na kolonialnych plantacjach kauczukowe koła kręciły się niemalże bezgłośnie po nowych stolicy ulicach.
I właśnie w tym momencie niby historia zatacza swoje koło – bezszelestnie wznoszący się smok i bezgłośnie toczące się riksze, a jednak w Hanoi nie jest cicho. Wprost przeciwnie – ogromny ryk miasta połączony z chaosem i jękiem zrabowanej przeszłości wypełnia niedzielne popołudnie. Gdy wychodzimy z hotelu jesteśmy zaskoczeni wrzeniem powietrza. Na kulturowy szok, życie na ulicy, tłumy ludzi i pojazdów byliśmy przygotowani. Na techno dobiegającą z każdej strony już nie. W niedzielę popołudniu stare miasto zamknięte jest dla ruchu motoryzacyjnego i można wokół jeziora Hoan-Kiem pospacerować bez obawy o życie. Takie informacje napawały optymizmem i dawały nadzieję na miło, leniwie spędzony czas w centrum. Rzeczywistość jednak okazała się być dyskotekową sceną, z której ryczała europejsko-amerykańska muzyka. W jej wibracjach grupy kobiet tańczyły do ciszej włączonej Abby, a żonglerze wyrzucali w powietrze pałeczki łapiąc je wprawnie ku uciesze falującej publiczności. Neony, beztroska, zgrzyt cywilizacji.
Ly Thai To wciąż jest tutaj obecny. Z groźną miną spogląda na brzeg jeziora i wyczekuje smoka. Jakby jeszcze raz chciał zatopić się w bezgłośnym spektaklu, jakby nie wierzył w przebieg historii po nim, która przyniosła teraźniejszy zgiełk. Złoty i groźny, okadzany kadzidełkami, gardzący składanymi w ofierze owocami czeka na lepsze czasy – ciszę obiecanego Wietnamowi szczęścia.