Geoblog.pl    mamaMa    Podróże    Jestem w podróży...choćby tylko w głowie 2019    Wyzwanie
Zwiń mapę
2019
10
cze

Wyzwanie

 
Wietnam
Wietnam, Hanoi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15721 km
 
Spacerowanie po Hanoi to podróż wgłąb siebie. Na ile siebie znam? Jest jakiś zakamarek duszy czy serca kryjący w sobie potworne tajemnice, które ciągle drażnione wypłyną lawą trucizny? Bo Hanoi drażni. Szczególnie na początku. Przybywając do niego z brandenburskich okolic, ba nawet z Berlina, nie jest się przygotowanym na nic. I wszelkie lektury, reportaże, widziane filmy, fotograficzne ujęcia nie oddają tego, w co wpada się jednym krokiem na ulicach stolicy Wietnamu. Najpierw ściana gorąca jak w saunie, która natychmiast zakleszcza się na każdym skrawku ciała wyciskając z niego perełki potu. Spowalnia nie tylko ruch, energię, ciekawość i podróżniczą ekstazę, ale neutralizuje pożądanie wiedzy. W jednym ułamku sekundy obojętnieje to, po co się tutaj jest i organizm zaczyna mozolną walkę o przeżycie. Aklimatyzacja z amortyzacją, żeby wyjść z tej sytuacji jako tako. Oczy i uszy próbują koncentrować umysł na tym, co wie, na racjonalizowaniu i rozsądku przecież ucywilizowanego człowieka. Przychodzi taki moment, że cały ten proces ma się za sobą i wtedy trzeba pokonać chęć ucieczki. Wrzuceni do gorącego, pełnego niesmacznych widoków i zapachów kotła instynktownie próbujemy wydrapać się na zewnątrz, co nie ma szans na powodzenie, przynajmniej do momentu, gdy bilety lotnicze nabiorą ważności. W czasie tego wydrapywania się najbliższe środowisko staje się znajome, po chwili nawet przyjazne, oswojone i zaczyna dostrzegać się reguły rządzące tym obcym i niewiarygodnym światem. Ten proces ma niestałą długość – u jednego to chwila, podróżniczy moment, u drugiego może skończyć się dopiero po powrocie.

Hanoi to wyzwanie.

Nam zaprezentowało się przewróconym na ulicę drzewem i przynoszącą szczęście i pomyślność swastyką. W małej buddyjskiej świątyni Chua Kim Co trochę w poszukiwaniu spokoju po dwuminutowym pobycie na ulicy, nieśmiało przyglądamy się niezliczonym figurkom i posążkom bezszelestnie prosząc o spokój, czułość i oswojenie. Za bramą odnajdujemy w jednej chwili to wszystko, czego zdaje się nie być na chodnikach i ulicach tego niesamowitego miasta – cisza, pustka i nierealność świata bóstw. Lekko czerwona poświata, zapach kadzideł, ociekające złotem i wszelkimi ozdobami ołtarze, budda to tu to tam, moc materialnych ofiar-drobiazgów i swastyka dumnie na piersi a to wyryta, a to namalowana. Kwiaty, kolorowe kafle i w ogóle kolejna, ale zupełnie inna feeria łaskocząca zmysły przybysza. Cukierki, portrety wiernych, pieniądze, groźnie wyglądający mnisi, naftowe lampki, żeńska postać, jakby Maryjka i mały dzieciak w żółtej szacie na gałęzi. Oddychamy głęboko zaskoczeni szybko przybywającym spokojem i zrozumieniem, że i ten świat jest częścią nas. Że my to ludzkość w takiej czy innej formie. Że serca i dusze mamy takie same.

Od tego dość intymnego momentu Hanoi już nie jest azjatyckim potworem, ale przyjemnym zwierzakiem do przytulenia. Trochę niedowierzając kręcimy się po ulicach, zaglądamy do sklepików, gubimy wątek próbując śledzić przebieg niezliczonych kabli elektrycznych w powietrzu, zastanawiamy ile można jeść, gdyż liczba knajpek, restauracji, punktów gastronomicznych jest mocno zaskakująca, uśmiechamy do Wietnamczyków, którzy niby w biegu, ciągłym ruchu mają czas i ochotę ten uśmiech odwzajemniać. Przechodzimy przez ulice trzymając się siebie kurczowo, ale nie ze strachu tylko z rozsądku i głębokiego przyjęcia faktu, że trzeba się dopasować do tej nieustanności ruchu, przepływu ludzkiej masy często wzmocnionej metalowymi konstrukcjami napędzanymi własnymi nogami bądź śmierdzącym paliwem. Symbioza organizmu, który wcale nie chce cię wydalić, ale integrować z ulgą, że zrozumiałeś jego byt.

Nie w centrum, ale sercu Hanoi znajduje się jezioro Hoan Kiem, kiedyś będące częścią Rzeki Czerwonej. Można spotkać wokół niego mieszkańców miasta, którzy randkują, uprawiają gimnastykę bądź wschodnie sztuki walki, tańczą, spotykają się, rozmawiają. To tutaj wczoraj tętniła muzyka techno i nieprzebrany tłum ludzi cieszył się niedzielnym wieczorem. Dzisiaj jest ich znacznie mniej, czuć poniedziałek i normalne życie. Policjant (a może milicjant) na rozkładanym krzesełku osłonięty trochę motocyklem zajmuje się własnym telefonem, uliczni sprzedawcy oferują owoce i słodkie wypieki, a samo jezioro o zielonej barwie zachęca do odwiedzenia znajdującej się na nim Jadeitowej Świątyni. Piękny czerwony pomost Cau The Huc (Most Witający Słońce) zgrabnie łączy brzeg z fantazyjną formą świątynnych budynków. Wczoraj malowniczo podświetlony, dziś trochę przytłoczony intensywnym kolorem wody. Hoan Kiem dla Hanojczyków jest sercem miasta, bo jest symbolem zwycięstwa i pokoju (o ile się te dwie rzeczy nie wykluczają). Synonimem nadziei i spełnienia marzeń o spokojnym, pokojowym istnieniu, które strzeże żółw.

A zaczęło się od próby napaści przez trupy chińskiej dynastii Ming, która wysłała do Wietnamu swoje oddziały w XV wieku. Rybak, który został cesarzem, Le Loi przegonił agresora za pomocą otrzymanego od żółwia magicznego miecza, który uczynił go niezwyciężonym. Z tej okazji urządził on w 1428 roku paradę swojej floty na większym wtedy jeziorze Hoan Kiem. I gdy w czasie parady cesarz płyną na pierwszym statku stojąc opartym o miecz, wyłonił się żółw i broń sama z siebie uniosła się w powietrze i wraz z żółwiem zniknęła w odmętach wody. Dla cesarza zwierzę było duchem jeziora, które od tamtego wydarzenia nosi nazwę Zwróconego Miecza. Zadanie zostało wykonane, miecz oddany, a Wietnam miał cieszyć się pokojem. I właśnie to niespełnione marzenie celebrują Hanojczycy. Na małej wysepce na środku jeziora znajduje się Thap Rua - wieża Żółwia, która jest symbolem miasta, a na większej wyspie Ngoc Son w północnej jego części we wspomnianej świątyni Jadeitowej znajdziemy wiele żółwich symboli wraz z dorodnym egzemplarzem prawdziwego, który skończył już swój wodny w nim żywot (2,10 m długości, 1,20 m szerokości, 250 kg wagi). Gdyż w Hoan Kiem żyły prawdziwe, duże żółwie, które od czasu do czasu pokazywały się nabrzeżnemu światu wzbudzając narodową sensację. Utrwalały tym samym legendy i wierzenia w tamto niesamowite, doniosłe piętnastowieczne wydarzenie.

Mamy szczęście, gdyż na wyspie nie ma zbyt wielu ludzi i możemy nasycić się rozmodloną atmosferą świątyni. Trzy sale zachodzące w siebie, wypełnione po brzegi symbolami. W jednej oddaje się cześć generałowi Quan Cong o czerwonej twarzy w towarzystwie konia. W innej znajdują się figury pochodzącego z tradycji chińskiej boga literatury Van Xuong, jak i La To, patrona lekarzy. W najmniejszej salce znajdziemy generała Tran Hung Dao, który w XIII wieku wypędził z Wietnamu Mongołów. Ciepło, aromatycznie, kolorowo i łagodnie. Drzewko bonzai i pochylający się nad kadzidełkami Wietnamczycy. Czujemy się trochę jak w ogrodzie botanicznym.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (41)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2019-12-26 14:51
Przeczytałam...jestem pod wrażeniem- pięknie!
Pisz...pisz jak najwięcej.
 
migot
migot - 2019-12-27 12:09
Może dobrze, że na naszych rozlicznych, podróżniczych drogach coś nas jeszcze może tak zbić z tropu jak Hanoi - faktycznie, nie da się do tego 'spotkania' przygotować, i robi wrażenie!
 
Danach
Danach - 2019-12-27 14:32
Cudnie tam i tak odmiennie
 
 
mamaMa
Anna M
zwiedziła 19% świata (38 państw)
Zasoby: 1450 wpisów1450 5629 komentarzy5629 23026 zdjęć23026 1 plik multimedialny1