Żeby tam przyjechać trzeba wcześniej zapytać mailem o zgodę i umówić na konkretny termin. A później trudnymi meksykańskimi drogami spróbować dojechać do galerii Atotonilco. Do Mayer Shacter i jego żony Susan Page, do garncarza i pisarki, którzy udostępniają i swoją kolekcję sztuki i własny dom chętnym do ich zobaczenia.
Wita nas kolorowy budynek z dominującą czerwienią, jakby złożony z kwadratowych klocków, współczesny barok i uroczy szkielet prezentujący się w formie wytwornej damy. Zatopiony w cieniu na tle oblanego słońcem domu prezentuje się wyjątkowo wymownie. Posiadłość została zakupiona przez parę artystów w 2001 roku jako była fabryka mebli z rattanu. Zaangażowani architekci Steven i Cathu Hous zamienili budynki w spektakularne i funkcjonalne mieszkanie połączone z galerią będącą jednocześnie sklepową wystawą, a architekt ogrodowy Tim Wachter utworzył wokół marzenie każdego miłośnika przyrody.
Spóźniamy się znacznie, gdyż nie tylko jeszcze nie mamy pojęcia, że 50 kilometrów meksykańskich to nie 50 kilometrów europejskich i na taką odległość trzeba zaplanować znacznie więcej czasu niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Spóźniamy się głównie z powodu pomylenia zjazdów i wylądowaniu na płatnej i drogiej autostradzie, która wiodła nas sporą chwilę w siną dal. Na pewno nie przypadkowe, oszczędzające chorym parę nie na szwendaniu się po świecie na własnych nogach, minut. Dla właścicieli to małe faux pas nie ma żadnego znaczenia, witają nas serdecznie i zapraszają w swoje progi. Najpierw oglądamy galerię-sklep tracąc głowę dla wielu artystycznych wyrazów meksykańskiej duszy. Właściciele odszukują na tutejszej ziemi perełki, wyjątkowe dzieła nieznanych artystów, mają przy tym nosa do dzieł, które na długo zapadają w pamięci. Amerykańska para oddaje hołd ludziom, których być może nikt nigdy by nie odkrył. Labirynt pomieszczeń idealnie pokrywa się z dróżkami, którymi przebywa się krainę emocjonalnego wyrazu samego siebie i tego, w co wcisnęły nas własne narodziny. Można się zatracić i zagubić, zachwycić, a nawet zapłakać nad zaklętym przez obce ręce wyrazie własnych wrażeń i odczuć.
Stamtąd przechodzimy nieśmiało do domu, prywatnych pokoi dwojga ludzi, którzy obnażają swoje wnętrza, swoje nawyki i gust. W kuchni wydaje mi się skwierczeć przysmażana cebula, a widok na basen uświetnia czaszka zatrzymanego przed szybą szkieletu. Nieśmiało rozglądam się wokół widząc pracującą w biurze właścicielkę, która lekko zaniepokojona naszą nieśmiałością wychodzi nam naprzeciw. Nie musimy się krępować, nie musimy obawiać profanacji ich prywatnego życia. Już dawno pogodzili się z ciemniejszą stroną takiej a nie innej decyzji. Ich prywatna kolekcja musi być widziana przez resztę świata, inaczej nie ma to sensu. Nie ma dla nich sensu. Pisarka interesuje się krajami naszego pochodzenia i życia (a w tej materii mamy co opowiadać) i zaprasza na pokoje, które są niezwykłą mieszanką prywatności i sztuki. Szybko czujemy się jak w domu, jak u siebie, zagarniani przez coraz to nowe eksponaty, które mają szczęście być częścią ludzkiej normalności. Tętniący jednością świat. Bogactwo ludzkiej duszy.
Polecam.