Kupujemy truskawki i dopiero po powrocie do domu dowiadujemy się, że truskawek w Meksyku nie powinno się jeść. Szczególnie tych z plantacji, które znajdują się w pobliżu autostrad. Podobno podlewane są gnojówką i normalne mycie nie pomaga. My nic nie wiedząc myjemy zakupione brzoskwinie i truskawki wodą i pałaszujemy później z rozkoszą i szczęściem w styczniu. Pokonując parę porządnych kilometrów nietanią meksykańską autostradą docieramy do celu naszej podróży. Gdybym tam nie była nie uwierzyłabym żadnym opowieściom, że na wulkan nie można wejść z powodu natężenia ruchu turystycznego.
W pewnym momencie w lesie zaczęły pojawiać się zaparkowane samochody. Coraz więcej i więcej. Gdy dotarliśmy do wjazdu okazał się być zatarasowany policyjnymi samochodami. Nie dowierzając jedziemy dalej, by w końcu zawrócić i zapytać, co tutaj się dzieje. Oprócz policyjnych wozów wciśniętych między niezliczone samochody osobowe stała tam jeszcze karetka pogotowia. Przemiły policjant wysiadając ze swojego samochodu uderzył jego drzwiami w nasz i przepraszając informuje, żebyśmy przyjechali jutro. Droga na wulkan jest zamknięta. Za dużo ludzi. Nie ma żadnych szans na wjazd, nawet na wejście. Dla Meksykanów Nevado de Toluca to wciąż święta góra, którą odwiedzają przy każdej wolnej od pracy okazji.
Jedziemy więc do Toluca, najwyżej położonego miasta Meksyku (2650 m n.p.m.), żeby spędzić noc w najgorszym hotelu tego państwa. Hotel San Francisco zrabował mi na te parę godzin wiarę w sens meksykańskiego życia. Zanim jednak oddaliśmy się jego ponurym szponom udaliśmy się na wieczorny spacer po kolonialnym mieście. Czego w nim nie ma! Jest świetna wieczorna i niedzielna atmosfera, tłumy ludzi, którzy bawią się w najlepsze przy dźwiękach muzyki i kaskadach fontann, jest śliczne zbocze oblepione kolorowymi domkami, jest dostojna katedra i masa sklepików w krużgankach. Jest 12 muzeów, są dwa teatry i ponad 20 kin, jest świetna Orquesta Sinfonica del Estado de Mexico zaliczana do najlepszych w państwie i ogród botaniczny z budynkiem w stylu secesyjnym, którego majestatyczne witraże wykonane przez artystę Leopoldo Flores przedstawiają historię powstania i zniszczenia ludzkości. Nie uda się nam go niestety zobaczyć, podobnie jak najbarwniejszego targu Meksyku, który najlepiej odwiedzić w piątek. Bawimy się za to z tubylcami, których rozśmiesza jakaś para, zapraszając do tańców i wygłupów przy gromkich oklaskach nas wszystkich. Powrót do hotelu tylko bolał, a ja mogę dodać, że już dawno nie spałam przykryta własną kurtką....