Taraskowie nazywali to miejsce bramą do nieba. Bogowie wchodzili i wychodzili, a ludzie ich czcili. Dzisiaj jedyną boginią jest Maryja z cukrowej pasty, przed którą padają okoliczni mieszkańcy. Schowana za ołtarzem pobłażliwie uśmiecha się na widok osiłków i wyfiokowanych dam, którzy to wszyscy gną przed nią kolana. Bazylika Matki Bożej (Dobrego) Zdrowia w Patzcuaro przejęła świętą rolę niebiańskich bram z całym handlowym blichtrem, któremu maluczki charakter człowieka nie może się oprzeć. W jakiś cudowny sposób wierzymy, że boskość da się przekupić. I tak podjeżdżamy pod bazylikę, która ściśle otoczona jest najpierw sklepikami, a potem straganami, by znaleźć się w świątyni, w której piękna dziewczyna, świeżo poślubiona, pozuje cierpliwie do zdjęć. Nabożnie szukamy cukrowej damy, a gdy ją odnajdujemy to myślimy, że jest efektem zmian czasów, chwilowo innej świadomości, nabożnej potrzeby wiary w coś, co wydaje się nam logiczne, albo i nie. Stoi Maryja za ołtarzem i czeka. Nic nie widzi, mało co słyszy, ubrana na cebulkę spędza swój żywot na drewnianym podeście niemalże w kącie. Pewnie od czasu do czasu wynoszona jest w ramach procesji w meksykański świat.
Stamtąd jedziemy do jednego ze 121 Pueblo Magico czyli tzw. magicznego miejsca. Od 2001 roku SECTUR czyli Sekretariat Turystyki w Meksyku przyznaje małym nieznanym miejscowościom taki tytuł, jeśli te mają coś szczególnego do zaoferowania, co z kolei ma przyczynić się do turystycznej popularności. Najpierw pomysł miał służyć zachowaniu historycznego Meksyku i rozbudowie turystycznej infrastruktury dzięki m.in. przyznawaniu finansowych środków na reklamę czy modernizację. Dzisiaj podkręca się atrakcyjność nieznanego i prawie wszyscy napotkani przez nas Meksykanie z nabożnością i czcią polecali nam Pueblo Magico znajdujące się w okolicy. Niedaleko Patzcuaro znajduje się miasteczko Santa Clara del Cobre o uroczym centrum, które otulone jest miedzianym handlem wszelkich kształtów i rozmiarów. Sklepik na sklepie sklepikiem popychany, cudeńka w środku i na zewnątrz, prawie żadnych kupujących, za to wielu na cierpliwych wyglądających sprzedawców. Snujemy się od garnka do patelni, od kubeczka do obrączki mając w ustach metalowo-złoty posmak. Jednopiętrowe domki, które w ten sposób mają chronić swoich mieszkańców w czasie trzęsienia ziemi i bożonarodzeniowo przystrojone choinki przed kwieciście przystrojonymi kościółkami.
Stamtąd jedziemy do miejsca najważniejszego. Do stolicy krnąbrnych Tarasków, których Aztekom nigdy nie udało się podbić. Ważna cywilizacja Mezoameryki ze stolicą w Tzintzuntzan (Miejsce Kolibrów). Imperium z potężną militarną siłą korzystające z metalurgii miedzi i brązu. Pozostawili po sobie skarb – yacatas czyli pięć schodkowych okrągłych piramid. Prawdopodobnie służyły za grobowce, w których chowano władców. Piękne. Nieoczekiwany ich kształt zaskakuje, a połączone ze sobą jak koraliki sprawiają wrażenie niekończącej się budowli. Miejsce kultu boga ognia Curicaveri i siły wspólnoty. Taraskowie byli dzielni i waleczni, co być może przyczyniło się do ich upadku. Doskonale radzili sobie w walkach, odparli więc agresywnych Azteków, ale najwyraźniej byli ufni i bez walki poddali się Hiszpanom. W 1529 roku, siedem lat po porozumieniu z kolonialistami o uznaniu ich władzy, konkwistador Nuno Beltran de Guzman zamordował taraskiego władcę Tangaxoana II. Powstałe z tego powodu niepokoje szybko stłumiono, do Tzintzuntzan wysłano księdza Vasco de Quiroga, który został biskupem ze swoją tutaj siedzibą.
Curicaveri nie powrócił. Taraski bóg ognia zawsze pomagał swojemu ludowi wychodzić z opresji. Podarował im kodeks i kalendarz, a porady wypowiadał przy wschodzie słońca. Ku jego czci obchodzno Zitacuarentuaru, czyli Dzień Zmartwychwstania. Curicaveri prorokował swój powrót, gdy biały człowiek dotrze na meksykańską ziemię. Jego żeńskim odpowiednikiem była bogini ziemi patronująca wodzie, deszczowi, żniwom i matka wszystkich bogów – Cueravaperi.
Chociaż może są tutaj. Przez chwilę wydaje nam się, że słyszymy boskie dźwięki w dobiegającej z wioski weselnej muzyce. Może pogodzili się oboje z nieuchronnym biegiem spraw i dbają bardziej o pokój niż o wieczne udowadnianie, że ta ziemia tylko do wybranych należy? Ułuda patriotyzmu, który zbierał przez stulecia żniwo śmierci w imię dobrobytu pojedynczych władców.