Teolog Ferdinand Siebert opisał ich życie dość szczegółowo. 12-, 13-, 14- latkowie zniekształcali swoje ciała w wąskich, często zaledwie na 30 cm wysokich, chodnikach okolicznych kopalń. Ich nogi nie rozwijały się, ręce za to nadmiernie. Niewidzący słońca, osiwiali, o nędznym pożywieniu wydobywali co i jak się dało, by zaradzić głodowi ich rodzin na górze. W państwowym archiwum w Marburgu można znaleźć świadectwa ich o pomstę do nieba wołających wypłat.
Ci chłopcy znani są po dziś dzień jako krasnale.
Niedaleko Bad Wildungen w miejscowości Bergfreiheit malowniczo położonej w paśmie wyżynnym Kellerwald od wieków wydobywano rudę miedzi. Z większym i mniejszym powodzeniem. Eckard Sander, lokalny historyk, po długich badaniach doszedł do wniosku, że bajka "Królewna Śnieżka" pochodzi właśnie stąd. Pikanterii dodaje jeszcze prawdziwa historia księżniczki Margarethy von Waldeck (1533-1554). Szóste dziecko grafa Filipa IV von Waldeck-Wildungen było dziewczęciem o niezwykłej urodzie. Miało macochę Katharinę von Hatzfeld. Gdy Margaretha miała 16 lat ojciec wysłał ją na dwór Marii von Kastilien (namiestniczki Niderlandów i siostry cesarza Karola V) w nadziei na zaaranżowanie arystokratycznego małżeństwa. Drugim tłem była jednak tajna misja uwolnienia heskiego landgrafa Filipa, który był więziony w Brukseli za udział w wojnie szmalkaldzkiej Karola V. O rękę pięknej księżniczki starało się wielu grafów i książąt, ale ona niespodziewanie zachorowała i 15 marca 1554 roku w wieku 21 lat zmarła. Zdążyła jeszcze zapisać w testamencie, że zabił ją arszenik. Przez kogo – można się tylko domyślać.
Wracając do Bergfreiheit – Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków witają przyjeżdżających zgodnie i z zaangażowaniem. Trudno się nie zatrzymać na ich widok, nie zrobić zdjęć maszerującej gawiedzi i nie przypomnieć wypieków na twarzy, gdy pierwszy raz słyszało się tę bajkę. Dzisiaj z historyczną wiedzą w tle, brzmi to wszystko jak dowcip. A jednocześnie jest świadectwem niesłychanej ludzkiej potrzeby zamieniania tragicznego w dobrą monetę. Po nieszczęsnych dzieciach, wykorzystywanych, o których prawa nikt się wtedy nie troszczył, zostały urocze stworki, które wywołują rozczulenie i nostalgię. W jednym z wielu domów górników powstało muzeum najsłynniejszej bajki, w którym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosimy się do malutkiej kuchni i sypialni z miniaturowymi łóżeczkami. Na wieszakach wiszą mini czapeczki, a sama królewna ma się tutaj pojawiać co drugi weekend (oczywiście w czasach niepandemicznych).
Przyznam się szczerze, że jestem oczarowana. I mam jedno marzenie, które nigdy się nie spełni – zobaczyć to miejsce jako dziecko.