Tutaj było brzydko. Bagna w burym wydaniu, nieużytki rolne porzucone z braku płodów z wyjałowionej gleby, wybebeszone biedaszyby z niebezpiecznymi zapadliskami, wysypiska, odpady pogórnicze i hałdy. Zapach niemiły, dymy i opary, mroczność i ponurość na zrównanie z ziemią skazanego terenu. Czasy powojenne, z jednej strony w pocie czoła wstający z kolan zrujnowany kraj, z drugiej pozerstwo i pianie peanów na siłę socjalizmu. Jerzy Ziętek był jego rwącym się do czynu reprezentantem i takim pozostał w pamięci do dziś. Wpadł na pomysł, któremu wiele pokoleń socjalistycznych dzieci zawdzięcza radość zabawy, uśmiech oszołomienia i dreszcz emocji. Najpierw jednak zwieziono 3,5 miliona m³ ziemi i 0,5 miliona m³ gleb próchniczych i torfu. Przykryto tym przemysłową starość i zapewne niejednego nieszczęśnika na wieki. Budowę parku realizowano w dużej części w czynie społecznym, zbierano datki i sprzedawano kartoniki filatelistyczne z dodatkową dopłatą na budowę. Ilu ludzi i jakich z entuzjazmem oddawało ostatnie grosze w świetlanym celu i dla przyszłych pokoleń?
To, co powstało, było charakterne i wybijające się z wszędobylskiej szarości. Wokół dymiły kominy i buchały piece z żarem roztapiającym stal. Robotnicy na zmianę i hurtowo zmieniali szychty, zjadali posiłki, kładli się spać, by w kieracie powtarzać codziennie rytm swojego życia. Tutaj wszyscy oni mogli zaczerpnąć świeżego powietrza, zagubić się na leśnych ścieżkach i zakręcić na karuzeli. Ba, mogli się dokształcić wiedzą z planetarium albo skansenu, bądź Ośrodka Postępu Technicznego, ukulturalnić w Galerii Rzeźby Śląskiej, zjednoczyć z naturą w rozarium, ogrodzie zoologicznym, a i bylinowym czy szklarni wieżowej, rozerwać w wesołym miasteczku, Alpinarium, na kąpielisku Fala, jadąc kolejką linową Elką, oglądając mecz na Stadionie Śląskim lub siedząc na 80-metrowej ławce i grać w szachy albo młynek.
Wszystko było szaleństwem, tak blisko, a jednak odległe jak najdalsza galaktyka, nierealne w atmosferze zabawy i odprężenia. Ocierało się o wielki świat w nurcie myśli, że Polacy nie gęsi i też różne rekordy mają. Wspomniana kolejka linowa Elka (nazwa od Elektryczne Linowe Koleje), której otwarciu towarzyszył sam Gierek była w 1967 roku najdłuższą nizinną koleją linową w Europie (5539 m). A kąpielisko Fala największym w Polsce otwartym kompleksem basenowym, gdzie zainstalowano urządzenie wytwarzające sztuczną falę morską. W dniu otwarcia pojawiło się 15 tys. gości, a później codziennie kąpało się ich w sezonie 30 tys. Wyjątkowe osiągnięcie sportowej architektury cieszyło się pomimo braku remontowej troski do 2014 roku ogromnym powodzeniem. Planetarium było największe w kraju (dziś jest do tego najstarsze), rozarium nie tylko w Polsce, ale jedno z największych w Europie (w formie plastrów miodu wypełnionych 30 tys. krzewów w ponad 300 odmianach), a szklarnia wieżowa była ewenementem europejskim ze względu na swoje rekordowe gabaryty: 11 metrów średnicy, 54 m wysokości do tego pełna automatyzacja, którą obsługiwały jedynie dwie osoby. Szklarnia, niestety, już nie istnieje, zdemontowano ją w 1983 roku. W Śląskim Ogrodzie Zoologicznym z 1954 roku mieszkało ok. 2200 zwierząt, które zachwycały egzotyką. Do dzisiaj pamiętam pomruk zdziwienia, zaskoczenia, oburzenia, ale i zachwytu, gdy jeden z szympansów zaczął rzucać w zwiedzających własnym kałem. I ogromne oczy na widok dinozaurów w Kotlinie, ale i Rzeźby Żyrafy, która zawsze kojarzyła się i ze Śląskiem, i z WPKiW czyli Wojewódzkim Parkiem Kultury i Wypoczynku im. gen. Jerzego Ziętka. Sztuczna plaża, niezliczone kawiarenki i bary, stadion GKS Katowice, Dom Pracy Twórczej „Leśniczówka”, 5-km kolejka wąskotorowa, ośrodek harcerski, gdzie młodzież miała pierwsze kontakty z komputerami (na jego powstanie Ziętek podarował monety i własną ślubną obrączkę), Górnośląski Park Etnograficzny z 1975 roku i hala wystawowa w formie damskiego kapelusza zwana... „Kapelusz”. Jednak najważniejsze w Parku było zawsze Wesołe Miasteczko. Dzisiaj najstarszy park rozrywki w Polsce, wtedy błysk i blask nieboskłonu. Strachy na lachy, wirowanie w przestworzach, balony, wata cukrowa i kolorowa woda do picia w woreczku ze słomką. Czasem donaldy do żucia, ciepłe lody i frytki o kosmicznym smaku tłuszczu bez soli. Barwność, która kuła w oczy i uzależniała do bólu nieprawdopodobnego powrotu. Nie wiem, czy zwykła rodzina mogła sobie wtedy na częste wizyty tutaj pozwolić. Wiem, że dozowano wszelkie atrakcje w stopniu ultrapowolnym.
Dzisiaj odmienioną Elką znów można zobaczyć park z góry. Legendia jest rozrywką nowoczesną, „Kapelusz” zamknięty na cztery spusty, Alpinarium nie istnieje, podobnie jak 80-metrowa ławka. Międzynarodowe Targi Katowickie po tragicznym zawaleniu się dachu największego pawilonu 28 stycznia 2006 i śmierci 65 osób ogłosiły upadłość. Dołączyły za to Bulodrom, ścieżki rowerowe i trasy ekstremalne oraz skatepark. Entuzjazm może już nie taki, jak w minionym wieku, gdyż naród syty, zaspokojony w żądzy posiadania i zaliczania. Wdzięczność chyba jednak pozostała. Na zgliszczach marazmu, pomimo siermiężności udało się zabawić w imaginowanie rzeczywistości.
Zaglądamy jeszcze po południu do centrum Katowic. Dworzec Główny już nie straszy brutalizmem, ale stare kamienice wciąż przykurzone i nieodnowione. Między nimi miesza się betonowa płyta socjalizmu, ogromna połać bezduszności, która świetnie prezentuje się na zdjęciach i którą mieszkańcy starają się wypełnić życiem. Na wyremontowanym rynku trwa wystawa Matyldy Sałajewskiej, poznanej przed chwilą w Puszczy Białowieskiej, kłębku energii i empatii, który zaplątał mnie w sobie skutecznie. Matylda zaprosi nas za chwilę na wspólną wycieczkę i wino oraz przytulanie się dusz.