Było ich dwóch, a właściwie trzech mężczyzn, którzy dopieszczali górniczy projekt w pobliżu szybu Nickisch. Najważniejszym był Anthon Uthemann, który jako dyrektor generalny spółki Georg von Giesches Erben (Towarzystwo Górnicze Spadkobierców Jerzego von Giesche, niemieckiego przedsiębiorcy, który na początku XVIII wieku wydobywał w drodze praw wyłączności galman na Śląsku) nadzorował prace budowlane nowego osiedla mieszkalnego.
Dwóch kolejnych mężczyzn dokonało dzieła, które pomimo swego powszedniego przeznaczenia jest perłą architektury do dziś. Emil i Georg Zillmannowie z Charlottenburga przyjęli zlecenie i stworzyli nowy projekt w 1908 roku. Pierwszy blok mieszkalny oddano do użytku w 1911 roku, kolejnych sześć powstało jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, a ostatni w roku 1919. W centrum wybudowano neobarokowy kościół. Osiedle jak osiedle? Niby tak, ale wyjątkowość tkwi w szczegółach.
W centralnym jego punkcie czyli przy rynku stoi budynek ozdobiony mozaiką z różami, które nawiązują do tradycyjnego wzoru zdobiącego wstążki Ślązaczek. Ciągi elewacji wzbogacono o płytkie wykusze w różnych kształtach, stworzono zdobienia z cegły, okna mają czerwone ościeże, a budynki łączą przerzucone nad ulicami arkadowe przewiązki.
Same mieszkania składały się z kuchni i dwóch izb, mając w sumie około 63 m². Zaopatrzone były w prąd, wodę, a toalety znajdowały się na półpiętrach dla dwóch mieszkań. Nie wolno było u siebie prać, co miało zapobiec wilgoci i powstaniu grzyba. Na osiedlu znajdowała się pralnia z maglem, gdzie ciepła i zimna woda płynęły za darmo. Życie mieszkańców, szczególnie kobiet, toczyło się z tego względu na zewnątrz. Oprócz prania pieczono chleby i kołacze w piekarnioku, w konsumach czyli ciągu sklepów w północnej części Placu Wyzwolenia robiono zakupy, szkoła, kościół, apteka, posterunek policji były w zasięgu paru kroków, a na samych dziedzińcach trzymano kury czy świnie, dzieci bawiły się na trzepakach. Osiedla nie trzeba było opuszczać, wyjazdy do pobliskich Katowic były zbyteczne, co bardzo scalało górniczą społeczność. Mężczyźni w turach szli na szychtę do kopalni Giesche (później Wieczorek) i z niej wracali, spędzając wolne chwile w gospodzie z salą widowiskową.
Życie było proste, pozbawione lęków o przyszłość, skupione na kieracie codzienności. Przedsiębiorczy Niemiec rozbudowując kopalnię Giesche potrzebował ludzi do pracy i to właśnie dla nich powstała taka utopia socjalizmu, jedna z pięciu, z których trzy już nie istnieją. Połączone ze sobą jak pulsujący węglem organizm domy dawały nie tyle sens co spokój stabilizacji docelowej grupie około 5 tysięcy robotników oraz urzędników. Dodatkowo jeszcze pomyślano o samotnych mężczyznach, dla których powstał dom noclegowy, jak i o chorych i dzieciach, którzy mogli być ci pierwsi odizolowani w specjalnym baraku, ci drudzy znaleźć schronienie w ochronce.
Powodzenie tego przedsięwzięcia zapewniała kopalnia. Dopóki istniała, zapewniała mieszkającym tutaj ludziom i wikt i opierunek. Spokój był do upadku komunizmu w Polsce. W 1990 roku nastąpiły pierwsze zwolnienia górnicze i zabrakło pieniędzy na finansowanie społecznego życia pod postacią np. domu kultury czy lodowiska. Później było tylko gorzej. Dzisiaj kopalnia Wieczorek jest w likwidacji, z pięciu szybów znajdujących się w Nikiszowcu dwa nie istnieją (Jan I i Jan II), jeden po likwidacji został siedzibą Galerii Szyb Wilson (Wilson I), szyb Poniatowski czeka po zamknięciu na pomysł, a szyb Pułaski po przejęciu do Spółki Restrukturyzacji Kopalń na wyrok.
Za to osiedle Nikiszowiec przeżywa renesans. Odkryte przez twórców filmowych i artystów, których zachwyciło nieprzemijającym pięknem, było nie jeden raz filmową kulisą i niejeden artysta ma tutaj swoje atelier. Pozostało jeszcze sporo potomków pierwszej i drugiej generacji starych mieszkańców, którzy przysięgają przed kamerami, że nie mogliby mieszkać nigdzie indziej. Można się dziwić, albo i nie. Takie urbanistyczne rozwiązania trzeba lubić. I wiedzieć, że przepis na sukces jest w tym wypadku prosty: nikt nie może zamknąć się w swoich czterech ścianach. Życie musi tętnić na zewnątrz. Czy tak jest po naszej krótkie wizycie trudno jest ocenić. Jednak osiedle bardzo przypadło nam do gustu.