Od razu myślę – och, nie! Na środku wsi Vietznitz, bez płotu, z przestrzenią wokół siebie, reprezentacyjny, a opuszczony i pokaleczony. Od razu widać, że jest go tylko pół. W 1985 roku zburzono mu nawet wieżę. Jedna z wielu posiadłości rodu von Bredow, wybudowana przez Karla Ludwika w latach 1907/08. Nic więcej nie wiadomo. To, co zostało z pałacu, świadczy o zacięciu i nowoczesności. Tchnienie gotyku. Dotyk wielkiego świata. Być może charakter mieszkańców osady wpłynął na tę rodową decyzję. Zdawali się nigdy nie poddawać. W 1893 roku złożono wniosek o przyłączenie do owego świata w formie stacji kolejowej na linii Berlin-Hamburg. Zobowiązano się przy tym do pokrycia kosztów drogi do niej prowadzącej. Wniosek przyniósł ze sobą nieoczekiwany efekt. 11 maja 1936 roku parowóz 05 002 z czterema wagonami, w tym jednym pomiarowym, ustanowił światowy rekord prędkości rozwijając na 52 kilometrze pomiędzy Vietznitz właśnie a Paulinenaue 200,4 km/h.
W 1921 roku zainstalowano cztery elektryczne latarnie (dzisiaj jest ich 22), a rok później latarnik poprosił o podwyżkę z 60 na 80 marek. Wniosek poprawiono i przyznano marek 100.
Rodzinie von Bredow powodziło się tutaj jednak miernie i w 1936 roku pałac został sprzedany niejakiemu Thomae, a od 1945 do roku 1990 wynajmowano w nim państwowe mieszkania. 1 stycznia 1974 roku sołtysem wsi została Herta Schindler. Stanowisko utrzymała do początku lat 90-tych minionego wieku. Tym, czym Vietznitz jest dziś, zawdzięcza jej. I jak to bywa, niektórzy mieszkają tu od urodzenia, inny przybyli, uciekając od wielkomiejskości. Niejaki Roland Seiffert, projektant mody lat 80-tych XX wieku, którego kurtki wciąż jeszcze można dostać na internetowych aukcjach, nasycony podróżami i sukcesem, osiadł tutaj i prowadzi ekologiczne gospodarstwo. W jednym z wywiadów mówi, że ma dom, którego nie musi opuszczać.
My odjeżdżamy uśmiechając się wraz z malwą do pałacu. Może ktoś go kiedyś przygarnie. Z taką pozycją i wyglądem nie powinien się marnować. Powinien kwitnąć sielskim życiem.
Jak się szybko okazuje nie jest osamotniony w swoim marnym losie. Sąsiedzka gmina Ostprignitz-Ruppin, położona na północ od Berlin, sprawia suche i mizerne wrażenie. Trochę pruski dryl, trochę nędzy z XVII i XVIII wieku, trochę pól, na których przed stuleciami odbywały się bitwy. Pozostawało po nich morze męskich zwłok, nad którymi pastwiły się ptaszyska. Dzisiaj nadają tej okolicy charakteru. Podrywają się stadami w górę i sieją grozę.
15 kilometrów od Vietznitz stoi również w środku wioski i bez płotu pałac pierwszego pruskiego konserwatora zabytków Ferdynanda von Quasta (23.VI.1807 – 11.III.1877). Katedra we Frankfurcie nad Menem, kościół Najświętszej Marii Panny w Trewirze, katedra w Aachen, kościół klasztorny w Jerichowie, franciszkański kościół klasztorny w Berlinie właśnie jemu zawdzięczają swoją egzystencję. Paradoksalnie część tej posiadłości, stajnia przy pałacu Vichel, popadła w ruinę, do której przyczynił się jeden z poprzednich właścicieli. Podobno był architektem, który w latach 90-tych minionego wieku nabył ten obiekt. I podobno wykorzystał stajnię jako źródło materiału budowlanego. Z jej cegieł wybudował ściany swojego domu, a dach pokrył … ogonami bobrów. I zniknął bez poniesienia jakiejkolwiek odpowiedzialności. Dzisiaj pałac znajduje się w rękach organizacji, która w myśl antropozofii wspiera socjalno-terapeutyczną pracę wychowaniem muzycznym. Posiada wiele obiektów, a ten w Vichel zdaje się być sielską odskocznią od tych w niemieckiej stolicy. I marzy o odbudowie stajni. Wraz z mieszkańcami wsi złożono wniosek na dofinansowanie projektu. Na jego rozpatrzenie trzeba jednak cierpliwie czekać.
Odważnie, pomimo ogromnego psa, który leży na tarasie, kierujemy się w stronę parku. Pies leniwie, ale i z zaciekawieniem podchodzi do nas. Jego gabaryty są imponujące, niestety najwyraźniej jest poważnie chory. Towarzyszy nam w spacerze rzężąc i pokaszlując na tyle, że ciągle się zatrzymujemy próbując dać mu do zrozumienia, że damy sobie dalej radę sami. Pies jednak spełnił swój obowiązek uczciwie i pozostał z nami do końca. Podziwiamy jeszcze sztukę w ogrodzie, po czym mijając ciekawy dom przy ulicy w Garz zaglądamy na chwilę do kolejnej posiadłości rodziny von Quast. Jej rycerze w średniowieczu mieli tutaj swoją siedzibę, z której pozostała kamienna wieża. Tuż obok znajduje się wybudowany w 1700 roku dwór, który łagodzi jej średniowieczną dosadność. Posiadłość jest dzisiaj prywatna, więc zaglądamy tylko przez płot. I jedziemy do Metzelthin, żeby z bramy popatrzeć na piękny dwór z 1793 roku, który dziś też jest w prywatnych rękach. Zalany słońcem, z lekka jesiennie pyszni się urodą w zupełnej samotności. Gdyby stał w innym miejscu otoczony byłby tłumem. W Brandenburgii może rozkoszować się czystym sensem estetycznego istnienia i szczęściem posiadania właścicieli, którzy o niego dbają.
Na koniec dnia nie pozostaje nam nic innego, jak zatrzymać się nad jednym z brandenburskich jezior i zażyć kąpieli. Pomiędzy wodnymi liliami, z szumem sitowia w tle i satysfakcją z udanego dnia.