Wciąż rozpalona żarem czerwieni. Otoczona trzaskiem zeszłorocznej jesieni. Z rozbuchanym ego, które przyniosło jej jedynie spełnienie własnych przepowiedni. I samotność w brandenburskim lesie. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu nigdy by w to nie uwierzyła. Panosząca się na wschodzie, oddzielona murem od wrogów, przekonywująca siłą do własnych poglądów. Zgromadziła wokół siebie niezłą armię. Służono jej zaciekle, ale i przymusowo, co rzadko dostrzegała oślepiona własnym blaskiem. Roztaczała wizję konfliktu, który puchł i narastał. Wirowała w szale podejrzeń. Odrywała się od rzeczywistości z każdym rokiem, podkręcana malowaną na zielono trawą i polerowanym chuchaniem kafelkiem. Mucha nie siadała na jej gwiezdnych ramionach. Topiła się w tym ego nie zauważając, że brakuje jej powietrza.
Spotykamy ją dzisiaj opuszczoną i samotną. Tkwi na płotku i nie wierzy, że nie oddziela nim już nic. Że wszystko straciło sens i wydźwięk. Że zgubiła blask, ba nawet kolor. Że odarto ją z tajemnic i zdemaskowano wiele jej kłamstw. Że nikt jej tutaj nie pomoże i że właśnie dogorywa. Że spełniły się jej własne proroctwa i wróg zwyciężył. A co gorsza o niej zapomniał.