Działanie magnetyczne. Jakby dobre duchy lasów Schorfheide chciały doładować nam sił. Bonus dla empatii. Dosłownie cofamy na głównej drodze wiedzeni impulsem. Małe jeziorko Weißer See, zamknięty turystyczny lokal, rzewne brzozy i dynie wystawione na sprzedaż w pełnym zaufaniu do bezkontaktowego handlu. Böhmerheide jakich wiele w tej okolicy. Pracownię ceramiki pięknie położoną nad jeziorem otwiera roześmiana Petra, która z ogromną werwą zaprasza do środka i od razu opowiada o typowym stylu tej okolicy. Piaskowe dzieła o kształcie nadanym ruchem jej rąk i inspiracją otaczających ją roślin i ich struktur. Petra od 1978 roku robi to co robi i chyba trochę tęskni do czasów, gdy minister Landu Brandenburgii udzielił jej stałego zlecenia wykonywania dużych waz w stylu Schorfheide, co, jak mówi, było nie tylko lukratywne, ale przede wszystkim dające jej stały dochód. Z wdzięczności wisi nad kasą zdjęcie Manfreda Stolpe, którego następca Platzeck nie przejął ministerialnej tradycji. Dzisiaj Petra sprzedaje swoje wyroby na targach oraz organizuje warsztaty ceramiczne, na które zaprasza. Od kwietnia, najprzyjemniej jest, gdy może je robić na dworze. Poleca spacer nad jeziorem, ale gdy dowiaduje się, jakie mamy na dzisiaj plany, daje nam dużą broszurę o okolicznych atrakcjach i zaznacza dokąd następnym razem musimy pojechać. Wychodzimy nie tylko z jej wyrobami, ale przede wszystkim z nieokreślonym uczuciem opieki i duchowego posilenia, jakkolwiek by to brzmiało.
Dalej był już tylko ból. Las Schorfheide głucho i bezszelestnie otaczał szosę. Zamarł, pewnie w oczekiwaniu kolejnej jatki swoich mieszkańców. Ponuro pogodzony z losem, przed którym nikt nie jest w stanie go obronić.
W Groß Schönebeck panoszyli się oni, pierwsi butni myśliwi, którzy nie tylko, że polowali na potęgę, ale jeszcze zabraniali korzystania z lasu innym. Jakimś niepojętym sposobem przyjęło się, że myślistwo to siła i męstwo, to potęga i godna podziwu władza, to kipiący bogactwem rytuał, przed którym upadnie na kolana każdy. Nacjonalistyczne rozbuchanie manii ego i wyimaginowania wyższość rasy panów. Najpierw pruscy królowie, po nich apokaliptyczni naziści, a potem w słusznej sprawie tu przyjeżdżający socjaliści. Wszyscy wierzyli, że celowanie w bezbronne, uciekające w przerażeniu zwierze, jest wyrazem ich wyjątkowości.
Pierwszy myśliwski pałac powstał w 1516 roku za czasów panowania Joachima I. Zniszczony w czasie wojny 30-letniej posłużył jako materiał budowlany okolicznym mieszkańcom za uprzejmym zezwoleniem ówczesnego Wielkiego Elektora Fryderyka Wilhelma, który zamierzał postawić tutaj nową rezydencję. Pruscy królowie dbali w ten sposób o dach nad głową dla siebie i swoich gości na czas polowań. Cieszyli się wyjątkowością lasów Schorfheide, gdyż dostęp do nich i korzystanie z ich dobrodziejstw został oficjalnie zakazany. Tylko oni, pruscy królowie, mieli prawo do drzewa i krwi tysięcy zabijanych tutaj na przestrzeni stuleci zwierząt. Tradycję po nich przejęli nazistowscy nacjonaliści. Jakże by inaczej i oni uważali, że są wielcy i że oddają cześć tradycji, jedynej germańskiej. Wyjątkowość aktu, broń, ale też załatwianie politycznych, często i prywatnych interesów z dogorywającymi ciałami u stóp. Jeden z nich otrzymał nad Großdöllner See parcelę w środku lasów Schorfheide. Marszałek Rzeszy, drugi człowiek po Hitlerze w nazistowskim rządzie, zapalony myśliwy, korzystał najpierw z drewnianego domku, szybko jednak rozkazał rozbudować posiadłość do monstrualnych rozmiarów. Kilkanaście sypialni i pokojów, olbrzymia sala kominkowa, korytarze, które prezentowały kolekcje zrabowanej przez niego sztuki. Basen z podgrzewaną wodą, makieta kolejowa na poddaszu i w piwnicy, kręgielnia, prywatne kino, jedna z pierwszych zmywarek do naczyń. I mauzoleum dla przedwcześnie zmarłej żony Carin, na której cześć posiadłość nosiła nazwę Carinhall (hall – od Walhall, według mitologii Wikingów bogata niebiańska świątynia, w której Odyn przyjmował bohaterskich wojowników).
A w środku i Schorfheide i tej posiadłości on – Hermann Göring, nie tylko z coraz większym brzuchem, ale przede wszystkim apetytem na sztukę, na blichtr i splendor. Tu podpisywał rozkazy, które zamieniły życie milionów ludzi w piekło. Podczas gdy oni odzierani byli z każdego skrawka własności i życiowej godności, on planował dobudowanie nad brzegiem jeziora muzeum na cześć osiągnieć Tysiącletniej Rzeszy i jego samego. Osiem kilometrów dalej postawił atrapę swojego domu dla zmylenia wroga. Gościł Hitlera czy Mussoliniego, by w estetycznych warunkach omawiać kolejne zbrodnicze strategie. I zabijał mieszkańców okolicznych lasów, liczył poroża, objadał się częściami spreparowanych zwłok. Pozostał wierny sobie do końca. Oburzony, że zakłócono mu tak miłe przedpołudnie w czasie norymberskich procesów pokazem filmu z autentycznymi ujęciami z obozów koncentracyjnych, ściągał słuchawki z uszu, gdy przedstawiano mu nie do podważenia dowody na ich istnienie. Po zapadnięciu wyroku śmierci zażył cyjanek.
Mówił, że nie ma sumienia. Jego sumieniem jest Adolf Hitler.
Carinhall jest dzisiaj zagarnięte przez przyrodę. Spod mchu wystają resztki murów i fundamentów. Marszałek kazał wysadzić posiadłość w powietrze. Reszty dokonali ludzie, a na końcu natura. Pochłonęła w swoich wnętrznościach tego, który rozlewał jej krew i niszczył potwornymi pomysłami jej teren. Dzisiaj to ona tryumfuje. Chociaż atmosfera mrozi krew w żyłach. Chodzimy po śladach dwóch pierwszych ludzi trzeciej Rzeszy. Tutaj, jak my, patrzyli na przepiękne jezioro, tutaj planowali swój czysty rasowo kraj. Im dłużej tu jesteśmy, tym bardziej zaciska nam gardła. Nie pomaga zachód słońca, miękki mech i niewinne drzewa. Wychodzimy z ulgą. Zbyt żywe są tamte obrazy i obrazy współczesnego świata, ba Europy*.
Po nazistach w Schorfheide zagnieździła się socjalistyczna wierchuszka. Niedaleko stąd do dziś znajduje się kompleks hotelowy, z którego kiedyś korzystał Göring. Honecker, przywódca NRD, był podobnie jak jego poprzednicy zapalonym myśliwym. I on załatwiał w tych okolicach swoje interesy. Dumnie prezentował łowieckie tereny. Korzystał z nich bezwstydnie, zakazując znów dostępu do nich zwykłym obywatelom. To tutaj 8 listopada 1989 roku zabił swojego ostatniego jelenia (podobno było ich około 512). I zginął w odmętach historii, poległ własnej i swoich przodków pysze.
Jednak my nie jesteśmy lepsi. Lasy są wprawdzie dostępne dla każdego, ale krwawa jatka trwa nadal. Wciągany jest do tego bezwstydnie Hubert z Liège, który owszem, wychowany przez ojca na myśliwego, wiódł z łowiectwem hulaszcze życie, ale miał doznać objawienia, w którym zobaczył jelenia z promieniejącym krzyżem w wieńcu. Sam Bóg ostrzegł go podobno przed niepohamowaną pasją i Hubert według niektórych źródeł stał się zaciekłym przeciwnikiem polowań. Ale co tam. Kościół przy władcach cieszył się i dochodami i rządami dusz, do dziś urządza uroczyste polowania w imieniu świętego. Blichtr, splendor, stroszenie się.
Opuszczamy Schorfheide z ogromnym uczuciem niepokoju. Drży każda cząstka duszy. Pruscy królowie, apogeum zła i znikający cień jutrzenki socjalizmu. Został nam las.
*18 kwietnia 1946 roku Hermann Göring powiedział w swojej celi do amerykańskiego psychologa Gustave M.Gilberta po kolejnym dniu procesu norymberskiego:
„Oczywiście, zwykli ludzie nie chcą wojny ani w Rosji, ani w Anglii, ani w Ameryce, ani w Niemczech. To jest oczywiste. W końcu jednak to przywódcy kraju określają politykę i zawsze łatwo jest pociągnąć za sobą ludzi, niezależnie, czy jest to demokracja, faszystowska dyktatura, parlament czy dyktatura komunistyczna.
(…)
To łatwe. Jedyne, co trzeba zrobić, to powtarzać ludziom w kółko, że są atakowani, oraz potępić pacyfistów za brak patriotyzmu i narażanie kraju na niebezpieczeństwo. To działa w każdym kraju.” („Nuremberg Diary”, strona 270).