Marzył o muzeum i je dostał. Współtwórca współczesnego muzealnictwa, historyk sztuki Wilhelm von Bode miał pokaźną kolekcję i wciąż nowe pomysły. Gdy tylko było to możliwe i cesarz Wilhelm II zlecił wybudowanie kolejnego obiektu na Muzealnej Wyspie Bode był w raju. Nadworny architekt Ernst von Ihne nadzorował neobarokowy projekt, po sześciu latach 18 października 1904 roku w dniu urodzin tzw. 99-dniowego cesarza Fryderyka III otwarto nowe muzeum jego imienia (dzisiaj jadąc kolejką miejską można zobaczyć na jednej ze ścian budynku podobiznę władcy i dedykację). Zrealizowane według planów Bode, który został nie tylko jego dyrektorem, ale i w 1914 roku nadano mu za te zasługi tytuł szlachecki. Bismarck berlińskich muzeów, jak go nazywano, przez całe swoje życie zajmował się sztuką, w szczególności historią niemieckiego, holenderskiego i włoskiego malarstwa i sztukami plastycznymi. Był czarujący i potrafił to świetnie wykorzystać przy swoich artystycznych łowach. Przyjaźnił się z przedsiębiorcami (magnat węglowy Eduard Arnholdt, baron prasowy Rudolf Mosse, właściciel kopalni Oskar Huldschinsky, założyciel Banku Drezdeńskiego Eugen Gutmann), którzy mieli pokaźne kolekcje. Współpracował wtedy z cesarzem Wilhelmem II, któremu sugerował, kogo mógłby zaprosić na kawę. Zwabiony pasjonat sztuki otrzymywał wtedy od władcy obietnice zaszczytów i tytułów w zamian za co miałby przekazać swoje skarby państwu. To Bode przekształcić Berlin w najważniejszy europejski rynek sztuki i centrum dziennikarstwa jej poświęconemu.
Muzeum Cesarza Fryderyka w czasie II wojny światowej ucierpiało najmniej ze wszystkich innych się na Muzealnej Wyspie znajdujących, ale i tak dopiero w 1951 roku doczekało się prowizorycznego dachu. Jego kolekcja ukrywała się w wojennej pożodze w bunkrze we Friedrichshainie, gdzie z końcem wojny wybuchł pożar, który strawił lub zniekształcił do nierozpoznawalności wiele eksponatów, a Sowieci w ramach zadośćuczynienia sporo wywieźli do Związku Radzieckiego. Znajdowano potem i wymieniano je sobie w ramach braterskiej przyjaźni, bo Muzeum po wojnie należało do DDR. 1 marca 1956 roku uhonorowano Bodego i zmieniono jego nazwę przyjmując nazwisko wieloletniego byłego dyrektora, a po upadku socjalizmu zdecydowano się na generalny remont, który dokonano w latach 2000-2006 (czyli tyle samo ile trwała jego budowa).
Położenie i architektura muzeum są zachwycające, kolorowe wnętrze również, chociaż należy przy tym uwzględnić różne gusta. Muzeum Bodego prezentuje kolekcję malarstwa, rzeźb z kości słoniowej z XVII i XVIII wieku, sztuki bizantyjskiej i gabinet numizmatyczny z monetami od VII wieku p.n.e. po wiek XX. Zwiedzanie zaczyna się od bazyliki w stylu włoskiego renesansu i pięknych schodów prowadzących na kolejne piętra i do kawiarni. Fryderyk Wielki dosiada konia na parterze, a sztuka sakralna, która często nuży, w obiektywie aparatu może przedstawiać zaskakujące sceny. Numizmatykę trzeba docenić, czy się jest jej pasjonatem czy nie. Ta część muzeum zasłynęła niechlubną wizytą członków rodziny Remmo, którzy we współpracy z jednym ze strażników w nocy 27 marca 2017 roku ukradli stąd 100-kilogramową złotą monetę Big-Maple-Leaf. Niektórzy sprawcy zostali ukarani, inni nie, monety nie odnaleziono, prawdopodobnie została stopiona.
Nas zachwyca merseburski gabinet lustrzany z XVIII wieku, który sprezentował swojej żonie Henriette Charlotte jej mąż książę Wilhelm von Sachsen-Merseburg. I ciekawa wystawa w piwnicy na temat historii tego muzeum. Byliśmy tutaj dwie godziny i muszę przyznać, że zdecydowanie za krótko.
Bode Museum
Am Kupfergraben
10117 Berlin
otwarte od wtorku do niedzieli od 10 do 18
ceny biletów:
dorośli 10 euro
dzieci do 18 roku życia bezpłatnie