Stroma droga prowadzi prosto do wnętrza korzeni drzewa. Majestatyczny pień i odkryta tajemnica, która oplata romantycznie przeszłość pod postacią zamkowych ruin. Mieszkali tutaj rycerze rodziny von Stecklenberg, broniąc i siebie i osadę pod wzgórzem przed średniowiecznymi zagrożeniami. W którymś momencie dziejów przenieśli się do Krajów Bałtyckich, a Stecklenburg przejął klasztor w Halberstadt. Zamek zamieszkany był aż do XVIII wieku, a potem zburzono warzelnię piwa i kaplicę wykorzystując kamienie na poczet budowy nowych domów. Taki kamieniołom, z którego korzystała okolica. Tej praktyce sprzeciwił się leśnik z Thale, który nie tylko, że głośno wyrażał swoje oburzenie, ale jeszcze angażował w ochronę tego, co pozostało. Jemu zawdzięczamy malowniczy widok i być może na jego cześć jedno z drzew postanowiło upiększyć zrujnowaną ludzką pazernością okolicę. Widok rozprzestrzeniającego się giganta na murach, korzeni, oplatających ruinę uratowaną przez leśnika, a pod którymi można przejść doznając czegoś o co niełatwo w przyrodzie. Magiczne, niemal mistyczne doznanie w dość ponurej, marcowej atmosferze.
Jakieś 600 metrów dalej na zboczu masywu Ramberg odkrywamy ruiny drugiego zamczyska - Lauenburg. Kiedyś jedna z największych twierdz w górach Harcu, wybudowana za czasów Henryka IV (1050-1106) w celach obronnych pobliskiego Quedlinburga i prowadzącej do niego trasy królewskiej. Przeszła przez ręce Henryka Lwa i Barbarossy, brandenburskich markgrafów oraz biskupów z Halberstadt. Jedno zdanie, a cała światowa władza jak na dłoni, jedni z mieczem w pochwie, inni w barokowych koronkach, jeszcze inni z dłońmi splecionymi do modlitwy. A wszystko w imię władzy i często ciemiężenia innych.
Ze świetności pozostał stołp, z którego można podziwiać widok na okolicę. A dla współczesnych, czyli i dla nas, pieczątka o numerze 187. Cieszymy się jak dzieci i w marcowych mrokach idziemy dalej. Zanurzamy w Harcu, tym świecie tajemnic, legend, baśni i wiedźm, w przyrodzie, która całkowicie poddała się wpływowi czarów. Jak łatwo sobie tutaj wszystko wyobrazić: przycupniętego krasnala pod liściem łopianu, skaczące po kamieniach elfy, czarownice z szelestem wyfruwające w siną dal, mary brzydkie straszące skrzekiem z oddali i głuchym odgłosem uderzenia z bliska. Przy Femegericht, skupisku skał, w jednym ułamku sekundy można dostrzec chowających się olbrzymów, którzy korzystali ze stołu w XIX wieku jako taki wykorzystywanego przez burmistrza Quedlinburga. Dr. Brandt dzielnie zapewnie wyruszał na szlak, wbrew legendom i szemranym historiom przekazywanym sobie od stuleci o mrocznych stronach Harcu. O tym miejscu opowiadano, że to chrzcielnica diabła. A o Glockenstein, wielkim kamieniu narzutowym stojącym samotnie na skraju lasu, że służył czarownicom za drogowskaz. Lecąc w noc Walpurgii na Brocken potrzebowały w tumulcie znaku, że są na dobrej drodze. Podobno dawno temu stał ten kamień-dzwon w wolnej przestrzeni. Las wyrósł dużo później.
Przybijamy stempel 73 i radośnie wracamy do Stecklenberg, gdzie już nocą odkrywamy w studni księcia pod postacią żaby. Szczerze mówiąc opieramy się wszystkimi możliwymi siłami, a już najbardziej rozsądkiem, pokusie ratowania go ze studziennej sytuacji. Sięgnięcie dna nie leżało jeszcze w gestii naszego przeznaczenia. W przeciwieństwie do znajdującej się na nim żaby;)