Wyjeżdżamy z Calau z lekkim niedowierzaniem. Zdjęcia tego obiektu od czasu do czasu krążą po internecie zawsze owiane mgłą tajemnicy. Obiekt znajduje się podobno w zwyczajnej stodole.
Gdy przed nią stoimy, wiemy, że nie będzie łatwo. Jest ona częścią opuszczonego trójkątnego budynku na skrzyżowaniu. Kiedyś była tutaj restauracja, być może też mały hotelik. Wejście jest zabezpieczone, jednak szczerze mówiąc nie zależy nam na opuszczonym lokalu. Chcemy wejść do stodoły. Od strony ulicy widać przez malutką szparkę, że naprawdę tam stoi.
Chyba po raz pierwszy, żeby dostać się do lost place przechodzimy przez prywatną posesję, a konkretnie ogródek. Według reguły mojego męża – normalnie, bez chowania się, bo właśnie takie zachowanie nie wzbudza podejrzeń, a w razie przyłapania, można się łatwiej wytłumaczyć z pomyłki. Mamy szczęście, gdyż najwyraźniej albo nikogo nie ma w domu, albo ci, którzy w nim są, spędzają leniwe sobotnie popołudnie przed telewizorem. Mąż zostaje na czatach, a ja przeczołguję się przez dziurę w stodołowej drewnianej bramie do środka. Rzeczywiście ona tutaj jest – najprawdziwsza wyścigówka. Sportowa jedynka, zakurzona, fascynująco zagubiona w gospodarczym budynku przy drodze. Nikt z zewnątrz nie domyśli się, co kryje w sobie to miejsce.
Dzień kończymy spacerem po pałacowym parku w Zinnitz. Ostudzamy emocje i koimy widokiem pięknego klasycystycznego budynku. Przysiadamy na niebieskiej ławce i myślimy o całym fascynującym dniu – o legendach z Werchow, szczególnie o legendarnym źródełku, o kolorowych wodach jeziorka żwirowni, o miasteczku Calau i ich mieszkańcach , o sportowym pojeździe zagubionym w stodole i pałacowym wytchnieniu tutaj. Niczego więcej nam w tym momencie do szczęścia nie potrzeba. Brandenburgia zachwyca.