Najmniejsze miasto landu Dolnej Saksonii nie ma ani sklepu, ani piekarni, za to poruszającą historię. W wyniku niemiecko-niemieckiego podziału, wyznaczonej granicy między jednym narodem, znalazło się dokładnie w punkcie jej przebiegu. Tutaj kumulowało się zło jej wytyczenia, ale i codziennie podawano w radio aktualny stan wody na rzece Elbie, pierwszym miejscu pomiarowym po zachodniej stronie Niemiec. Federalny wyrostek robaczkowy w rejonie DDR, jak nazywano Schnackenburg, otoczony był z trzech stron wewnętrzną złowrogą granicą. Dane na temat stanu granicznej rzeki były ważne gospodarczo dla obu państw, które korzystały z niej w celu transportu towarów. W samym miasteczku w dworku grafa von Bernstorff swoją siedzibę miał urząd celny Republiki Federalnej Niemiec, który kontrolował trasę tranzytową. W pobliskim porcie przeładowywano towary.
Rzeka Elba miała w tym miejscu też i inne oblicze. Była pilnie strzeżona, patrolowana, oświetlana nagle, ostrzeliwana w razie jakiegokolwiek podejrzenia nielegalnych na niej ruchów. 19 sierpnia 1974 roku w jej wodach rozegrała się jedna z wielu tragedii wewnętrznoniemieckiej granicy. 21-letni Hans-Georg Lemme został „rozjechany” przez łódź granicznych strażników DDR, jego poszarpane przez turbinę ciało zostało oddane przez rzekę dopiero 6 września. Sternik łódki został uniewinniony w czasie procesu w 1998 roku, gdyż nie udało się udowodnić mu zabójstwa.
Schnackenburg wydaje się być wyludnione. Przez nisko osadzone okna łatwo zobaczyć, że wszystkie, ale to wszystkie mieszkania są puste. Tu i ówdzie są ślady po śniadaniu, brudne miseczki odstawione do późniejszego umycia, butelki po piwie, niepościelone łóżka. Gdzie są mieszkańcy? Dokąd jeżdżą do pracy?
W starym domku rybaka, tuż przy wspomnianym już dworku, parę kroków od małego portu, znajduje się Muzeum Ziemi Granicznej (Grenzlandmuseum), którego zadaniem jest utrzymanie w pamięci tego, co wprawdzie przeszło do historii, ale nie powinno się nigdy powtórzyć. Na trzech piętrach zgromadzone eksponaty przedstawiają kuriozalny świat zrodzonych w ludzkich głowach podziałów i norm. Ich ilość jest imponująca i przyprawiająca o oszołomienie. Ich kształt z jednej strony złowrogi, z drugiej prowizoryczny, jakby wiedziały, że są tylko umownie i na krótką chwilę, że owszem straszą i bywają śmiercionośne, ale nie są wieczne. Najpierw kolczaste druty, miny, karabiny, a potem uśmiechnięci na murze ludzie i transparenty, które już wtedy krzyczały do pewnego rodzaju polityków, żeby wypier....li. Nie zwróciło to życia tym, którzy w tamtym okresie historii je stracili, ale uchroniło zapewne wielu innym, którzy mieli tego życia po drugiej stronie Elby dosyć.
Nazwa miejscowości zawiera w sobie słowo Burg, czyli zamek. Podobno miał się on znajdować u ujścia rzeki Aland do Elby, szukamy go, jednak wszelkie źródła podają, że nie ma po nim śladu. Rzeczywiście znajdujemy tylko tajemnicze drzewa, otulone białymi pajęczynami, kształtnie wygięte sprawiają niesamowite wrażenie. Rzeczny krajobraz zachwyca lustrem nieba. Spokój nurtu wygładza nabyte wiedzą zmarszczki. Panta rei.