Diecezja Moguncji jest najstarszą w Niemczech, założoną jeszcze w czasach Cesarstwa Rzymskiego. Jej biskupi i arcybiskupi nie tylko służyli Bogu, ale przede wszystkim dbali o ziemską władzę, co przyczyniało się do gromadzenia ogromnego bogactwa. Widoczne majestatyczne ruiny zamku na skale są tego wyrazem. Wybudowany około XI wieku, by kontrolować dwa szlaki handlowe, choć oddalony od Moguncji o 270 km przynosił zyski i rozszerzał zakres majątkowych wpływów duchowieństwa. Tutaj miał schronić się w 1098 roku przed królem Henrykiem IV arcybiskup Ruthard, któremu nie udało się obronić oddanej mu pod opiekę społeczności żydowskiej w Moguncji. W 1096 roku doszło tam do przeraźliwego pogromu, w czasie którego zabito według jednych źródeł około 600, według innych około 1300 Żydów. W 1097 roku cesarz Henryk IV wrócił z Włoch i rozpoczął śledztwo, które miało wykazać, kto był odpowiedzialny za to okrutne wydarzenie i kto się przy tej okazji o żydowski majątek wzbogacił. Według kronikarza Burcharda von Ursberga bliscy krewni biskupa mieli dopuścić się czynu grabieży, co przyczyniło się do ich ucieczki wraz z Ruthardem. Ostatecznie schronili się w Turyngii. Arcybiskup zmienił front, zaczął wspierać antypapieża Klemensa III, za co został wygnany przez papieża Urbana II, co z kolei przyczyniło się do przejścia przez Rutharda na stronę tegoż papieża. Oburzony Klemens zganił biskupa, zabronił wszystkim członkom diecezji w Moguncji kontaktów z wyrodnym odszczepieńcem, zniósł obowiązek posłuszeństwa i zarządził wybór nowego arcybiskupa, do czego jednak nie doszło. Papież Urban zniósł nałożoną na biskupa karę, a ten pełnił swój urząd dalej w Turyngii.
Żydowski pogrom w Moguncji, zagrabione ofiarom tego wydarzenia majątki, ucieczka w bezpieczne miejsce, przechodzenie na stronę zapewniającą utrzymanie pozycji i trwanie przy swoim. Moralność, sumienie, skromność, a raczej tego wszystkiego brak. Ruiny zamku w Nörten-Hardenberg milczą. W 1287 roku twierdzę zajęła po wpłaceniu wysokiej opłaty rodzina von Hardenberg, która jest jej właścicielem do dziś. Najpierw zamieszkiwała zamek sama, z biegiem czasu podzieliła się na dwie linie, co dotyczyło też i nieruchomości. Połowa rodziny zamieszkała w części przedniej, druga w części tylnej. Gdy w marcu 1698 roku w czasie burzy przednia część twierdzy została zniszczona, jej mieszkańcy przenieśli się najpierw do Getyngi, by około 1710 roku powrócić do nowo wybudowanego u stóp starego pałacu Hardenberg. Linia z części tylnej opuściła zamek w 1720 roku.
Dzisiaj Hardenbergowie z części przedniej zajmują się prężną działalnością gospodarczą. Pod ruinami zamku prowadzą w starym dworku pięciogwiazdkowy hotel z równie nobliwą restauracją Novalis (jak najpierw tuż po przejęciu zamku rodzina się nazywała). Obok hotelu znajdują się stajnie konne, pole golfowe i gorzelnia, która została przez ich przodków założona już w roku 1700 i ma być drugim największym producentem alkoholu w Niemczech. Specjalizuje się głównie w produkcji whisky i wódki, ma w ofercie imprezy okolicznościowe, oprowadzanie z przewodnikiem, degustacje. Same ruiny zamku są ze względu na zły stan zamknięte, istnieje jednak możliwość zwiedzenia po uprzednim zameldowaniu się. Na ich terenie ma swoją filię urząd stanu cywilnego, w starych piwnicach można zawrzeć małżeństwo.
Niedaleko stąd, na brzegu lasu, ze wspaniałym widokiem na wieś Bishausen, znajduje się miejsce pielgrzymkowe założone po zakończeniu II wojny światowej przez uchodźców i wypędzonych z terenów Śląska, Prus Wschodnich, Kraju Sudetów i Pomorza. W 1946 roku ojciec jezuita Johannes Leppich zebrał wokół siebie ludzi z tamtych stron wyznania katolickiego, żeby stworzyć razem z nimi miejsce przypominające te ze straconych ojczyzn. Graf Carl von Hardenberg ofiarował im najpierw grunt pod swoim zamkiem, później jednak zdecydowano się na ośrodek pod lasem. Krzyż, ołtarz, relief z Matką Bożą oraz kamienna droga krzyżowa o znaczącej nazwie „Maria w oddali”. Miejsce po dziś dzień odwiedzane jest przez pątników, chociaż współcześnie ma raczej charakter ekumeniczny.
Za nim rozpościera się spora połać jesiennego, barwnego lasu. Szeleszczący i pachnący mokrą gliną, mieniący się kolorami wczesnego listopada wciąga magicznie. Nasze kroki kierujemy do miejsca, które przypomni nam arcybiskupa Rutharda, przedstawiciela instytucji, która często własne interesy przykrywa pozorami niebiańskich. I chociaż biskupa już dawno nie było na tym świecie, to właśnie tędy wiódł w XIII wieku handlowy szlak z Hardenberg do Billingshausen. Z pierwszej miejscowości transportowano piwo, w drodze powrotnej przywożono zboże, tzw. dziesięcinę. Przez najwyższe wzniesienie Hohe Steyer (305,5 m n.p.m) wykuto w piaskowcu schody. Wozy ciągnięte przez konie czy woły mozolnie pokonywały stromą drogę, furmani pomagali zwierzętom idąc górą. Na koła zakładali łańcuchy. To one właśnie wyżłobiły widoczne do dziś dość szerokie, odpowiadające normom księstwa Braunschweigu, ślady. Oczywiście mogliby skorzystać z drogi doliną, jednak wiodła ona przez Hesję, co oznaczało dodatkową opłatę celna, poza tym pagórki dawały więcej możliwości schronienia się w przypadku niepogody. Obecnie handlowa droga jest słabo widoczna. Porośnięta trawami, tu i ówdzie otulona mchem. Gdy jednak bliżej się jej przyjrzeć, łatwo dostrzec jakim musiała być znojem i dla człowieka i dla zwierzęcia. Swoją nazwę, Ilian-Treppe, czyli Schody Iliana zawdzięcza śmiertelnemu wypadkowi. Niejaki Ilian właśnie tutaj w czasie takiego żmudnego transportu stracił życie. Podobno ku jego pamięci wydrążono w skale obok dwa krzyże. Niestety nie udaje się nam ich odnaleźć.
Z takich transportów korzystali przede wszystkim szlachta i książęta kościoła. A że nadzorowali handel z góry, zarówno tej moralnej, jak i umiejscowieni w twierdzy na skale, dorabiali się sukcesywnie i bezustannie. Ludzka i zwierzęca niedola nie miała w tym przypadku zbyt dużego znaczenia.