Sahara od wieków przyjmowała w siebie zmarłych. Od około 3100 roku p.n.e. ci ważniejsi, egipscy władcy, w miejscu swojego pochówku na pustyni otrzymywali usypany piaskowy kopczyk, który osłonięty był ceglastym murkiem. Kształt nieprzypadkowy, gdyż w starych wierzeniach góra piasku była symbolem prawzgórza, miejsca, gdzie u zarania dziejów ziemia wynurzyła się z wody i w ten sposób powstał świat. Piaskowy stożek był symbolem zmartwychwstania i wiecznego życia. Z biegiem czasu niektórzy władcy wpadali na pomysły, które miały jeszcze bardziej wyróżnić ich groby, zaświadczyć o ważności, podkreślać chęć godnego przejścia w zaświaty. Tak powstała mastaba z glinianych cegieł w formie ściętego ostrosłupa na prostokątnym planie, która miała służyć jako dom dla duszy. I właśnie te dwa mity, dwa sposoby chowania władców zlewają się w końcu około 2700 roku p.n.e. w jedno – faraon Dżeser nakazał jako pierwszy nałożyć mastaby jedna na drugą w sześciostopniową, widoczną z daleka piramidę. Z tej 60-metrowej budowli pnącej się w stronę nieba i nieśmiertelności Dżeser miał wyruszyć po swojej śmierci na tamten świat, jak bóg słońce, który co wieczór znika za horyzontem i co rano rodzi się na nowo, spiesząc na firmament. Złoty Horus.
Tę schodkową piramidę Snorfu, ojciec Cheopsa, jako pierwszy zamienia w taką piramidę, którą do dziś znamy i podziwiamy. Przede wszystkim nakazuje jej ściany pokryć gładkim kamieniem, być może po to, by promienie boga słońca oślepiały patrzących, a być może po to, by w ten sposób unaocznić i podkreślić władzę faraona. Na jego zlecenie powstały trzy piramidy: jedna w Majdum i dwie w Dahszur (Czerwona i Łamana). Snorfu umiera w 2604 roku p.n.e., pochowany zostaje w Piramidzie Czerwonej, a jego syn i następca Cheops domaga się piramidy idealnej. I żeby nie znalazła się w cieniu tych wybudowanych na zlecenie ojca, miała ona powstać gdzie indziej.
Po śmierci Snorfu pewnej nocy mierniczy Hemona, bratanka i wezyra Cheopsa, przybyli na płaskowyż w Gizie i obserwowali niebo. Patrzyli na gwiazdy, które nigdy nie znikają za horyzontem, trasę ich przebiegu, wschodnie i zachodnie położenie na nieboskłonie. Parę dni później robotnicy wykuli w skałach według ich wskazówek otwory w kierunku północno-południowym, wbili w nie pale i rozpięli pomiędzy nimi liny, które służyły konstruktorom do dalszych pomiarów. Powierzchnia płaskowyżu została wygładzona. Wkrótce każdego ranka pojawiało się na niej tysiące ludzi, którzy przez kolejnych 20 lat budowali grobowiec dla faraona. Wokół płaskowyżu powstało osiedle dla kamieniarzy, stolarzy, kowali i wszelkiej maści rzemieślników oraz szałasowa osada dla prostych robotników, których pracowało przy budowie najwięcej – młodych mężczyzn zjeżdżających tutaj z całego Egiptu. Nie, nie byli niewolnikami, dla wielu z nich to zajęcie było oddaniem czci i honoru faraonowi, jego chwale i nieśmiertelności. Kapłani i urzędnicy mieli własne, dobrze wyposażone miasteczko, a Cheops najprawdopodobniej pałac. Całość otaczali ludzie, którzy dbali o codzienne utrzymanie tej ogromnej masy: piekarze, rzeźnicy, piwiarze, kucharze, lekarze, prostytutki.
Powstały też kanały połączone z Nilem, żeby łatwiej było sprowadzać materiały: z odległej o 15 km Tury najlepszy wapień, który użyto do budowy fundamentów, z odległej o 4 km Maasary kamienne głazy, a z Asuanu granitowe bloki, którymi wyłożona została komora faraona. Z Abu Simbel sprowadzono ametyst, z Fajum gips i bazalt, miedź z Synaju, a dioryt z Nubii. Zwożono też drewno z egipskiego Tamariske oraz jodły, cyprysy i cedry z Lewantu. Dźwigi pracowały w portach, mięśnie ludzkie przy przeładunku i transportowaniu materiałów na płaskowyż. Dwa regimenty złożone z 400 żołnierzy pomaszerowały ponad 500 kilometrów w głąb Sahary na zachód, by z zebranych tam kolorowych piaskowców i gliny zrobić pigmenty potrzebne do symboli i oznaczeń. Podobno nigdy wcześniej nie odważono się na taką ekspedycję po budzącej śmiertelny lęk pustyni.
Wielka Piramida budowana była od 2604 roku p.n.e. nie tylko w górę, ale i w dół. Podczas gdy na płaskowyżu codziennie mozolnie pracowało tysiące ludzi układając kamienne bloki według wytycznych, pod ziemią znajdowało się tylko paru robotników. Wykuli wąski i ciasny tunel, w którym mieściło się zaledwie dwóch przykucniętych mężczyzn. Używali do tego celu miedzianych dłut, które co godzinę trzeba było wynosić na powierzchnię i hartować w ogniu. W ten sposób powstał 30-metrowy korytarz z komorą na jego końcu, której funkcja nieznana jest do dziś. Niektórzy naukowcy twierdzą, że to właśnie tutaj miał spocząć faraon po swojej śmierci.
Komara okazała się jednak śmiertelną pułapką. Prace oświetlane były świeczkami i oliwnymi lampami, które zużywały życiodajny tlen. Wszędzie unosił się kurz ze skuwanych skał, który wdychali robotnicy. Z desperacji powstało jeszcze jedno, dużo mniejsze i jeszcze węższe przejście, które jednak nijak nie poprawiło sytuacji.
Być może w momencie, gdy z podziemi wyszedł ostatni robotnik architekt miał poczucie bezsensowności prac? Skoro faraona nie można było pochować głęboko w ziemi, to całe przedsięwzięcie było nadaremne? Hemon jednak się nie poddał. Skoro mumia władcy nie może spocząć w ziemi, spocznie „w niebie”, 43 metry nad płaskowyżem, skąd jego dusza wyruszy w swoją pośmiertną drogę. Być może właśnie ten pomysł uratował i piramidę i głowę samego jej architekta.
Kwadrat zwrócony idealnie w kierunku czterech punktów kardynalnych zapełniany jest każdego dnia pod nieustanną kontrolą mierniczych w górę. Ich precyzja jest porażająca. Boki tego kwadratu są ustawione z dokładnością czterech minut kątowych, ich idealna długość 230,36 metrów odbiega od niej o nie więcej niż 3,2 centymetry. Wszystko obliczone, pilnowane, codziennie na nowo sprawdzane. Każdy krok zapisywany, pod wieczór porównywany, nadzorcy pracujących formowali drużyny rywalizujące ze sobą o najlepsze wyniki prac.
Łatwo sobie wyobrazić ile tu było cierpienia, chorób, skaleczeń i śmierci. Jak bezwzględna była ludzka rotacja.
Wejście do piramidy Cheopsa nie jest dla każdego. Jednak dla większości znalezienie się we wnętrzu najsłynniejszej piramidy świata, jednego z siedmiu cudów starożytności to nabożeństwo archeologiczne. Głuchy dźwięk kumulujący się pomiędzy niewiarygodnie monumentalnymi, wyszlifowanymi i dopieszczonymi kamiennymi blokami w liczbie 2,5 miliona, które spiętrzone ku niebu przez cztery tysiące lat tworzyły najwyższą budowlę świata. Ograbiona przez ludzkość, korzystającą z niej jako kamieniołomu zmalała o 10 metrów, straciła swoją zewnętrzną warstwę, ale wciąż robi wrażenie. I fascynuje. Oślepia.
A jednak czuć niesmak. Dawno temu pewien człowiek kazał sobie wybudować grób. Wiele lat później miejsce to codziennie odwiedzane jest przez tysiące ludzi, którzy traktują jego grobową komorę jako turystyczną atrakcję. Zarabia się na niej pieniądze, wpuszcza każdego i nie baczy na odpowiednie zachowanie. Głuche echo rozmów, chichotów, marudzenia, wyzywania, że trudno, ciasno, ciepło, tłoczno, rozbłyski fotograficznych fleszy, dotyki, fascynacja, ale i obojętność. Jakby tamte 20 lat powstawania tego miejsca wciąż unosiło się swoją brutalną atmosferą nad tym płaskowyżem. Jakby woalka cierpienia i okrutności, megalomańskiej bezwzględności była klątwą tego człowieka, który najpierw nie szanował innych, a potem inni nie szanowali jego. I tak dzisiaj piramidy to piekło zwierząt, ignorancja ludzi i koszmar środowiska.
Udajemy się o poranku do kas i naszym oczom ukazuje się koszmarny turystyczny świat. Multum samochodów, busów, masa ludzi, policja, wszyscy zmierzają w tym samym kierunku. Podobnie i my. Kupujemy dość szybko bilety, przechodzimy przez niedokładną kontrolę i naszym oczom ukazuje się … złomowisko. Dziwne. Zdjęcia piramid są zgoła inne, romantyczne, egzotyczne, orientalne. A tu podjazd dla autokarów i ogromna połać samochodowych wraków. I tutaj widzimy pierwsze konie w przeraźliwym stanie. Dalej będzie już tylko gorzej. Wielbłądy, te pocztówkowe zwierzęta, to wyniszczone, poranione istoty, ze strupami, starymi ranami. Poganiane przez naganiaczy, zmuszane do całodziennego wyczekiwania na nas, turystów, w upale, bez picia i pożywienia, przywiązane na krótkich sznurkach. Spotykamy wychudzoną suczkę, która krąży między tłumem ludzi. Jej szczenięta odnajdujemy w dziurze płaskowyżu. Potem konie z przyczepionymi bryczkami pełnymi turystów. Całe rodziny ściśnięte razem, rozbawione, obok poganiacz, a koń ledwie trzyma się na nogach próbując hamować przy zjeździe w dół. Nigdy nie zapomnę tego i wielu innych widoków niezliczonych istot w tym kraju, których los jest ludziom zupełnie obojętny. Wyniszczone ciągnięte są potem za samochodem na linie do rzeźnika. Pod piramidami w Gizie jedynym pocieszeniem było to, że akurat gdy my tam byliśmy nie widzieliśmy żadnego człowieka o jasnej karnacji korzystającego z tej „atrakcji”. Byli to głównie tubylcy. Wielu Egipcjan mówiło nam, że nad Morzem Czerwonym tego nie ma. Nie wiem, już tego nie sprawdzę. Pierwsze wzmianki o zakazie wykorzystywania zwierząt pod piramidami w Gizie, które ma wprowadzić egipski rząd pochodzą z 2020 roku. Liczne organizacje obrony praw zwierząt piętnują Egipt za tę tragedię. Jednak w 2023 roku nic się nie zmieniło. Wiele z tych wielbłądów pochodzi z owianego brutalną sławą targu tych zwierząt w Birqash. Tam udało się zaaresztować i ukarać więzieniem trzech mężczyzn znęcających się nad wielbłądami. Tutaj ludzie XXI wieku, przybywający z różnych zakątków świata, z najlepszymi aparatami, tabletami, zegarkami, mający dostęp do informacji, świadomość i wiedzę, tracą nagle empatię i nie widzą, co się wokół nich dzieje.
Nigdzie indziej w zwiedzonych przeze mnie krajach nie widziałam tyle cierpienia zwierząt i dzieci na ulicach. Nieraz płynęły mi łzy, gdy przejeżdżaliśmy przez egipskie wioski czy przedmieścia Kairu. Nieraz nie mogliśmy wykrztusić z siebie słowa i błogosławiliśmy telefon, na którym grał nasz syn. Nie zachęcaliśmy go do podziwiania widoków. Egipt nie dosyć, że tonie w śmieciach, to jeszcze krzywdzi żyjące istoty w sposób perfidny, okrutny, brutalny. I rosną kolejne pokolenia, które będą robić to samo. Dzieci, którymi nikt się nie interesuje. Maluchy chodzące po górach śmieci i wybiegające prosto na ulicę. Albo hamował kierowca, albo dziecko przytrzymywało starsze rodzeństwo. A dorośli w tym czasie zajmują się handlem. Albo siedzeniem przed domem w otoczeniu śmieci. Albo wyrzucaniem tych śmieci przed siebie, gdzie popadnie.