Po spokojnej nocy, pięknym poranku i smacznym śniadaniu w beduińskim namiocie, przez nikogo niepokojeni wsiedliśmy do samochodu, by pojechać na pustynię. Na rogatkach miasta wczoraj późnym wieczorem opustoszały punkt policyjny dzisiaj pełen jest policjantów. Zatrzymali nas do kontroli, pytając dokąd jedziemy. Gdy słyszą, że na pustynię, każą zawracać. Nie są zbyt mili, nie dyskutują, głównie jednak z tego powodu, że mówią tylko po egipsku. Rozumieją jednak, gdy domagamy się … szefa. Po kilku minutach rzeczywiście przyjeżdża policjant. Ten rytuał będzie towarzyszył przez całą naszą podróż po Egipcie. O ile zwykli policjanci zachowują się, że tak to określę normalnie, o tyle ich przełożeni to już zupełnie inna klasa. Z przednimi manierami, ogromną uprzejmością, świetnie ubrani, dopieszczeni w każdym calu łżą w oczy w tak pięknej oprawie. Jest to jednak o wiele przyjemniejsze od kontaktu i suchych informacji szeregowych. Szef rozpoczyna cały rytuał od wylewnego witania się, z donośnym „welcome to Egypt”, zamaszystych powitalnych gestów wraz z podaniem ręki i kwiecistym tłumaczeniem, dlaczego nikt, ale to nikt nie może nas puścić dalej. Otóż pustynia jest zamknięta. Jest tam bardzo niebezpiecznie, niedawno zastrzelono jakiś turystów, nikogo więc tam nie ma i on naprawdę ze szczerego serca nam radzi, żeby sobie tę wątpliwą atrakcje odpuścić. Po to tutaj jest, żeby strzec przyjezdnych w tym gościnnym kraju. Jego stanowczość i ta niezwykła struktura kłamstw, która aż kipi, aż wylewa się swą niewiarygodną formą przymrużenia oka powoduje, że chyba zaczynamy rozumieć, dlaczego właściciel hotelu zapewnił nas, że dzisiaj się na pewno zobaczymy. Nie rozumiemy tylko jednego, dlaczego nie potrafią o tym mówić szczerze – że pustynia dostępna jest do zwiedzania wyłącznie za opłatą. Że nie wjedziemy tam bez przewodnika. I że oni, policjanci, mają z tego materialne korzyści.
Właściciel hotelu już na nas czekał. Z lekkim uśmiechem zapewnił, że zaraz się nami zaopiekuje. Trochę martwiliśmy, że zażyczy sobie jakiejś horrendalnej sumy, ale nie, nic takiego się nie stało. Cena za wyjazd z noclegiem była bardzo przyjemna. Nawet się trochę potargował. Oczywiście może nam pomóc, wie, jak ominąć rogatki miasta. Jego brat ma też samochód i zaraz tutaj będzie z całym ekwipunkiem. Mówi, że podjedzie jednak od tyłu, bo przed wejściem do hotelu stoi policja i pilnuje, żebyśmy nie próbowali jeszcze raz. Trochę nie wierzymy, ale gdy idziemy po coś do zaparkowanego przed wejściem samochodu, napotykamy naprawdę na policyjny patrol, który szczerze się do nas uśmiecha. Idziemy więc za naszym gospodarzem, który prowadzi nas zakamarkami swojej posiadłości do malutkich drzwi, za którymi stoi jeep i jego brat. Wywozi nas polną drogą wcale niedaleko od policyjnego posterunku. Widzimy kręcących się policjantów. Nie odważamy się jednak na to, by im pomachać.