Na Wyżynie Rudawskiej w górach Połabskich w parku narodowym Saska Szwajcaria (bądź Saksonia Szwajcarska) są szlaki najpiękniejsze z możliwych wijące się między skalnymi skupiskami o fantazyjnych kształtach. Iglice, baszty, pionowe niemalże płaskie ściany, wąwozy, kaniony, głębokie doliny, szczeliny, wąskie tarasy skalne, skalne miasta i bazaltowe wzniesienia na horyzoncie. Wachlarz możliwości nadała sama matka natura, a wędrowcom otwierają się ze zdumienia szeroko oczy, ale i nie raz trzepoczą serca oraz uginają nogi, gdy trzeba wąską ścieżyną przechodzić tuż nad przepaściami. Często potrzebna jest też dobra kondycja, gdy w skałach wyżłobiony jest małe wgłębienie na but, a następne osiągnie się tylko, gdy postawi drugą nogę na gładkim kamieniu po przeciwnej stronie. Wkute metalowe uchwyty ułatwiają zadanie, jednak walka z własnym ciałem i głową przysparza turystę o mokry podkoszulek. I od pierwszej chwili cały krajobraz, pejzaż niemalże namalowany pozwala zrozumieć każdą powstałą w tej okolicy opowieść o trollach, elfach, baśniowych postaciach, olbrzymach i wszelkiej maści krasnoludkach.
W sylwestrową wędrówkę wyruszamy spod skałek Kahntilke tuż przy wjeździe do wioski Schmilka. Stromą ścieżką wspinamy się w górę do punku widokowego na Małej Bastei, z którego właśnie zimą najlepiej widać dolinę rzeki Łaby. Krajobraz fantastyczny. Stamtąd kierujemy się do Winklerturm, kolejnego punkt widokowego, tym razem na drugą stronę. Przed nami połać lasu, a po lewej skałki wyglądające, jak poukładane klocki, tu i ówdzie niedokładnie do siebie dopasowane. Schodami w górę kierujemy się w ich stronę, myśląc o szanownym państwu, dla których kilometry schodów w tej okolicy wybudowano. Gdy ci lepsi zaczęli zjeżdżać z takiego na przykład Drezna, tragarze czekali i we czwórkę wnosili na noszach zamożne matrony w górę, a dla tych, których nie było na to stać, układano stopnie. Pomiędzy porowatymi skałami, okrutnie twardymi i bezlitosnymi, zachwycającymi za to formą i nieskończonością wędrujemy, raz po raz pokrzykując i nazywając, co widzimy. Docieramy do kawałka ostani opartego o inną, tworzącą przejście, jakby ktoś ją odłożył i zapomniał, za chwilę do drugiej, z zewnątrz półokrągłą, a wewnątrz jakby dokładnie wyciętą, wyrównaną, by tworzyć wąski tunel. W tak niesamowity sposób docieramy do skały, po której trzeba się wspiąć, żeby dotrzeć do formacji Stülpner przez Kelchsteine. Para schodzi właśnie w dół, jednak powoli, ona wisi w jednym miejscu, próbuje zmieniać pozycje nóg, nie odważa się na żaden krok. Przed nami czeka już parę ludzi. Decydujemy się opuścić kolejkę i przejść szlakiem Unterer Terrassenweg, zachwycającą ścieżką pod skałami, która kończy się innym, dosyć trudnym przejściem na drugą stronę. Przy formacji Mały Falknerturm (Kleiner Falknerturm) są dwie możliwości: albo przeskoczyć nad przepaścią w najwęższym miejscu, albo przedostać się przez szczelinę. Wybór jest łatwy, Janosikami nie jesteśmy;) Przeciskanie się przez szczelinę jest przyjemniejsze, acz trudne na tyle, że trzeba mocno zacisnąć zęby, by pokonać strach i zeskoczyć w dół. Popłynęło nawet parę łez, które na końcu zamieniają się w uśmiech i dumę z pokonania własnej niemocy. Najmłodszy uczestnik wyprawy dowiaduje się, że taki szlak to samo życie – czasem trudno i trzeba przełamać własny lęk, pozwolić na słabość i okazanie tych uczuć, ale najważniejsze, żeby próbować. Dalej jest pięknie, ścieżka wije się wzdłuż skalnej ściany, po prawej urwisko, które może przyprawić o zawrót głowy. Kamiennymi „schodami” Rotkehlchenstiege schodzimy marszem do ekologicznego refugium Schmilka, by przywitać nowy rok. Najpierw długo moczymy ciała w drewnianej bali przy akompaniamencie akordeonu, puzony i kontrabasu, z serwowanym przez muzykantów piwem, a potem walcem wchodząc w kolejny etap życia. Warzony na miejscu browar lał się strumieniami, serwowane w różnych miejscach wioski jedzenie smakowało wyśmienicie, a tańcom i swawolom nie było końca. Niech nam wszystkim się podróżniczo powodzi:)