Wioska
Schmilka oferuje swoim gościom rozmaite atrakcje, a do jednej z nich należą regularne wędrówki tematyczne po okolicy. W dniu naszego wyjazdu o 11-ej rozpoczyna się zimowy spacer z Michą. Po oddaniu kluczy i wymeldowaniu w recepcji dołączamy do czterech osób, które też czekają na przewodnika. Już po chwili pojawia się duży mężczyzna w zielonym płaszczu z futrzaną czapą na głowie. Micha we własnej osobie.
Porywa nas od razu. Nie tylko w okoliczny, tajemniczy świat podań i legend, ale przede wszystkim swoją osobowością i wyjątkowością. I chociaż działy się w czasie trzygodzinnej wędrówki trudne rzeczy, Micha sprostał zadaniu i oczarował zarówno wiedzą, jak i elokwencją połączoną z poczuciem humoru. Od razu spojrzał na naszego syna i jak niełatwo było dostrzec, podjął decyzję. Wybrał dla nas trasę wymagającą i trudną, ale o tym za chwilę. Przede wszystkim zwrócił się do mnie pytając o wiek potomka, oświadczając, że sam ma trójkę dzieci: chłopca, dziewczynkę oraz trolla. Uśmiechnął się przy tym filuternie i pomaszerował przed siebie. Po chwili urwał z leżącego na poszyciu pnia grzyba minihubowego i powiedział, że wywar z niego jest najlepszym eliksirem na wszelkie dolegliwości. Nie był jednak zadowolony z jakości, stwierdził, że musi poszukać mniejszych egzemplarzy.
Najpierw żółtym, później zielonym szlakiem doszliśmy do Rotkehlchenstiege, którego najfajniejszą, acz wymagającą kondycji częścią były kamienne schody o różnych wysokościach stopni. Już tutaj okazało się, że wędruje z nami kobieta trwożliwa. Sympatyczna para małżeńska, rodzice czwórki dzieci, odpoczywali parę dni w Schmilce od codzienności. On energiczny i odważny, ona zmagająca się z lękami, które najwyraźniej przełamywał on. Dotarliśmy wspólnie do fantastycznego punktu widokowego rozpościerającego się z długiej skały, na którą ona nie weszła. Stamtąd wyruszyliśmy ścieżką prowadzącą do Muschelkopf (czyli Głowy Muszli bądź Muszlowej Głowy), która to według naszego przewodnika przedstawiała skamieniałego Boga Zimy. Trzyma on pod ręką kawałek chleba, podstawę pożywienia o tej porze roku żyjących tutaj dawno temu ludzi. Chleb mieli popijać piwem, w ten sposób radząc sobie z trudnymi warunkami i pogodowymi i żywnościowymi. Micha od razu zaproponował wejście na skałę. Na ochotnika zgłosił się mąż trwożliwej pani. Nawet się nie obejrzeliśmy, jak dwóch mężczyzn było już pod skałą, by za nią na długą chwilę zniknąć. I tutaj zaczęły się schody. Osamotniona małżonka dostała ataku paniki. Stała z rękami założonymi na głowę i pociągając nosem szeptała słowa modlitwy przeplecione stwierdzeniami, że nie da sobie rady sama z czwórką dzieci, że to z jego strony niepoważne. Inna para próbowała kobietę wspomóc, ale na niewiele się to zdało. Gdy Micha ze swoim towarzyszem wrócili z eksplorowana Boga Zimy rozpoczęło się małżeńskie pocieszanie i zapewnianie, że wszystko jest dobrze. Pani stwierdziła, że już jest lepiej i że możemy iść dalej.
Po paru krokach okazało się, że jesteśmy na skraju masywu skalnego i wąska ścieżka prowadzi tuż nad przepaścią. Przerażeni dostrzegliśmy, że nasz syn, jak zahipnotyzowany szedł za Michą i właśnie krok po kroku nad ową przepaścią przechodzi trzymając się metalowych uchwytów. Mój wrodzony lęk wysokości przestał w tym momencie być sobą i nagle znalazłam się dokładnie w tym samym miejscu, w którym przed chwilą był syn. Z rękami nad głową, trzymając się metalowego prętu, z twarzą do ściany, przesuwałam się małymi krokami, by dotrzeć do dziecka. Za moimi plecami była przepaść. Mąż z psem na ręku zrobił to samo, inna para też, tylko drugiego małżeństwa nie było widać. Okazało się, że kobieta wybuchnęła płaczem i odmówiła przejścia tą drogą. Jej cierpliwy mąż próbował ją przekonać, co na niewiele się zdało. Micha zamachnął swoim zielonym płaszczem, jakby odprawiał czary i udał się z powrotem. Nie minęła chwila, gdy mąż przestraszonej kobiety pojawił się na szlaku. Za nim ukazał się Micha, który swoim ciałem wciskał kobietę w skałę i w ten sposób przeprowadzał przez ten krytyczny moment szlaku. Zamarliśmy wszyscy.
Gdy dochodziliśmy do długich i stromych schodów Heilige Stiege, kobieta wyznała, że to najbardziej lubi w swoim mężu: że zmusza ją do przekraczania własnych granic. Że bez niego nigdy by czegoś takiego nie przeżyła, że to nie pierwszy raz, gdy panikuje, ale pokonuje i że bardzo mu jest za to wdzięczna. O Michy ani słowa, chociaż to on pod swoim płaszczem przeprowadził ją nad przepaścią;)
Około czterokilometrowa trasa była przepiękna i trudna. Micha zdecydował się na nią ze względu na dziecko i niezawyżony wiek pozostałych uczestników;) Oczywiście przejście nad przepaścią wąską ścieżką można by uznać za ryzykowne, a przemycanie kobiety za zbyt śmiałe, jednak najprawdopodobniej tak wszystko musiało być – taka grupa, takie momenty i takie pokonywanie najróżniejszych lęków po czujnym okiem człowieka stąd. A on doskonale wiedział, co robi i na każdego z nas uważał. Jeśli będziecie kiedykolwiek w Schmilce idźcie z Michą na wędrówkę – gorąco polecam.