Z nieznanych mi powodów długo myślałam, że Saksonia Szwajcarska to Bastei czyli niezwykła forma skalna „Baszta”, po której spaceruje tłum turystów. Dopiero w czasie tego wyjazdu zdałam sobie sprawę, że oprócz najsłynniejszej formacji jest ich jeszcze całe mnóstwo rozsianych po niemieckiej i czeskiej stronie. A szlaki je przecinające wiodą po fascynujących zakamarkach i odkrywają zapierające dech w piersiach widoki.
Wyruszyliśmy ze
Schmilki prawie pionowymi schodami w górę przyprawiając nasze serca o szybkie bicie, a mięśnie o jutrzejsze zakwasy. Już pierwszy głaz złagodził jednak wszelkie niedyspozycje i lekkie zniechęcenie – skałka z każdej strony prezentowała swoje inne, fantazyjne oblicze. Zielonym szlakiem, mijając nieczynny lokal gastronomiczny na Großer Winterberg, dotarliśmy do szlaku niebieskiego, który miał nas doprowadzić do Richterschlüchte czyli Wąwozów Sędziów. Szlak spowity jest jesienną aurą, na ziemi szeleszczą zbrązowiałe liście drzew, od czasu do czasu siąpi, a na niebie szara szmata. Mijamy dramatyczne krajobrazy w postaci kikutów drzew, miejscami całych połaci ich zupełnie pozbawionych. Apokaliptyczność przebiła listopadowe klimaty, jesienne kolory zamieniły się w szarość i czerń. Ze szlaku niebieskiego zeszliśmy na zielony i ten doprowadził nas do miejsca, które zachęciło do wejścia na nieoznakowany teren. Wokół nas były wąwozy, a przed nami ogromna skała w formie arki bądź ogromnego statku, która aż prosiła by ją odkryć, by dotrzeć do samego jej końca. Nasze kolejne kroki stawialiśmy ostrożnie wiedząc, że najpierw trzeba się upewnić, czy pod nami w ogóle jest skała, bądź coś, co by nas na niej trzymało. Im dłużej szliśmy do przodu, tym bardziej fascynujący ukazywał się nam świat. Majestatyczność Saksonii Szwajcarskiej, ułożonych jak klocki skalnych formacji, przepaście, przestrzeń. I naprawdę dotarliśmy do dziobu tej skały, który był i niebezpieczny i ekscytujący. Porozrzucane lekką ręką głazy, a pomiędzy nimi szczeliny, szpary, uskoki. Staliśmy jak zaczarowani, zahipnotyzowani rozciągającym się przed nami dziewiczym widokiem. Gdy zawróciliśmy spotkaliśmy jeszcze kamienną muszlę.
Po powrocie na zielony szlak szybko dotarliśmy do grobu Gottharda Krinitza. Fakt ten, jak i zapewne dotychczasowa atmosfera wędrówki, wprowadziła naszego syna w dość ponury, przetykany przerażeniem nastrój. Szybko sięgnęliśmy do telefonu, by wyjawić powód dość niezwykłego miejsca na pochówek, tym bardziej, że nie ustawały pytania, czy ktoś tego młodego człowieka tutaj zabił. Gotthard miał 19 lat i jako student Królewskiej Akademii w Chemnitz wędrował po okolicznych szlakach w czasie wakacji 1908 roku. Wędrował sam. Ostatni raz widziany był 1 sierpnia w Rosendorfie po czeskiej stronie, gdzie spędził noc. Gdy Gotthard nie wrócił po wakacjach do rodzinnego domu, rodzice zgłosili jego zaginięcie na policji. Rok później kobieta, zbierająca jagody w tej okolicy, trafiła na zwłoki mężczyzny. Jego portfel był pusty i brakowało zegarka, a stopa była złamana, jednak nie udało się ustalić przyczyny zgonu. Śledczy przyjęli dwie wersje: albo młody człowiek spadł ze skały i już po śmierci został okradziony, albo ktoś go z tej skały zrzucił i ograbił. Doczesne szczątki Krinitza nie dało się przetransportować, pochowano go więc w miejscu, gdzie go odnaleziono. Rodzice ufundowali pamiątkową tablicę, która na stałe weszła do opisu przebiegającego tutaj szlaku. Podobno pewien kataryniarz, który grał na tej trasie do lat 30-tych minionego wieku, miał nawet postawiony własny szałas, przyznał się na łożu śmierci do zamordowania młodego studenta. Czy to prawda? Tego nie dowiemy się nigdy.
Nieuspokojeni tą dość ponurą historią schodzimy w końcu do Wąwozów Sędziów. Zbaczamy trochę ze szlaku, by odwiedzić Grotę Sędziów z małym wodospadem. Robi się coraz bardziej ponuro, pada deszcz, decydujemy się w końcu na powrót, gdyż dość szybko zaczyna się ściemniać. Gdy docieramy do wzgórza nad Schmilką korony drzew przed nami oblewają promienie zachodzącego słońca, które jakby w ostatnim pojednawczym geście pomachało nam na dobranoc. Najbardziej z takiego obrotu sprawy ucieszyło się dziecko i mały pies:)