„Drogi synku, kocham cię“. Miłosne wyznanie w języku nahuatl, jedynym, który znał nawrócony na chrześcijaństwo Juan Diego Cuauhtlotoatzin. Mówiąca do niego zażyczyła sobie świątyni właśnie na wzgórzu Tepeyac, którym Indianin szedł 9 grudnia 1531 roku na poranną mszę świętą. Młoda kobieta zrobiła na mężczyźnie wrażenie nie tylko znajomością jego języka, ale i strojem. Jej płaszcz związany był czarnym sznurem z kokardą, a na wysokości łona znajdował się na nim kwiat z czterema płatkami. Kokarda noszona była wśród Azteków przez kobiety w ciąży, a kwiat quincunce był symbolem boskości i transcendencji. Aztecki ideał harmonii – jego pięć elementów to cztery żywioły spotykające się w centrum. Cyfra 5 to według tamtych wierzeń symbol spotkania człowieka z Bogiem. Piktograficzne przesłanie było dla Juana jasne – kobieta nosi w swoim łonie prawdziwego Boga. Do tego jej płaszcz był koloru niebieskiego, dla Azteków kolor nieba, które z kolei było siedzibą bóstwa. Układ gwiazd widocznych na odzieniu miał być, według badań z 1981 roku identyczny z tym, jaki miał miejsce nad Meksykiem w grudniu 1531 roku. Układ nie przedstawiony geocentrycznie, ale tak, jakby obserwator znajdował się dokładnie w środku quincunce, kwiatu z czterema płatkami, czyli na Słońcu - heliocentrycznie. O tym jednak sam Juan nie mógł wiedzieć, za to w tym fakcie orientowali się doskonale azteccy kapłani, dla których przesłanie takiego wizerunku było jasne – w łonie tej kobiety był władca wszechświata.
Juan Diego od razu pobiegł do miejscowego biskupa Juana de Zumarraga, by opowiedzieć, co zobaczył i przekazać prośbę tajemniczej kobiety. Katolicki książę nie mógł uwierzyć, żeby jakakolwiek boska siła miała ukazać się Indianinowi i do tego przemówić w jego języku. Nie prosił, ale żądał dowodu, który dostał. Maryja każe Juanowi poszukać róż, które miały rosnąć na skalistym, pokrytym lodem wzgórzu. Mężczyzna pełen wiary kwiaty znalazł, zerwał je i zawinął w wykonane z włókien agawy poncho, po czym pobiegł do biskupa. Ten dostrzegł na płaszczu wizerunek niewiasty i padł na kolana.
Juan de Zumarraga został mianowany pierwszym biskupem Meksyku w 1527 roku, rok później przybył do Nowej Hiszpanii i brutalnie nawracał Azteków na chrześcijańską wiarę. Swoją misję uznawał za święty obowiązek. Miejscowe wierzenia i tradycje określał nie tylko jako pogańskie, ale przede wszystkim szatańskie. Zumarraga rozkazywał niszczenie świętych azteckich miejsc, burzenie świątyń, zabraniał wszelkich rytuałów i preferował nawrócenie na swoją religię siłą, podobnie jak przymusowy chrzest. Został mianowany apostolskim inkwizytorem miasta Meksyku i okolic. To on wydał wyrok pierwszego spalenia na stosie w tym kraju kacyka (przywódcy plemienia indiańskiego) Don Carlosa za praktykowanie starej religii.
Naprzeciwko siebie stanęło dwóch Juanów – według legendy ten aztecki uwierzył w zobaczoną Maryję bardziej niż ten katolicki.
Ten pierwszy żył na ziemi swoich przodków, ten drugi znajdował się na terenie kolonialnego terytorium, które Hiszpania założyła w 1521 roku po zwycięskim podboju Meksyku (1519-1524). Od 1535 roku kolonia ta tworzyła tzw. Wicekrólestwo Nowej Hiszpanii, które istniało do 1821 roku.
Pomiędzy tymi latami na wzgórzu Tepeyac, ukazała się Maryja, której intencją było zbudowanie poświęconej jej świątyni. Ukazała się miejscowemu mężczyźnie, o którym wiedziano wszystko. Kim był, ile miał lat, co robił po objawieniach (służył do mszy w powstałej kaplicy, a nawet tam mieszkał) i kiedy umarł. Jednak nigdzie nie ma jego grobu. Nigdzie w okolicach kościoła nie pochowano jego szczątków.
Pierwszy opis obrazu Maryi i jego historia pojawiły się w 1648 roku w książce p.t. „Obraz Dziewicy Maryi” napisanej przez Miguela Sancheza, rok później ukazał się najsłynniejszy opis objawień „Nican Mopohua” Antonio Valeriano. Na temat jednego z najważniejszych objawień maryjnych kościoła katolickiego milczano przez 117 lat.
Sam biskup Juan de Zumarraga pozostawił po sobie bogatą korespondencję. Zmarł w 1548 roku, czyli 17 lat po objawieniach. W żadnym swoim piśmie czy liście nie nawiązał do tego wydarzenia. W żadnym.
Droga do sanktuarium upstrzona jest dewocjonalną jarmarcznością. Jezus z Maryją w towarzystwie upierzonego węża pojawiają się nawet na murkach , na których sprzedawcy ustawiają swoje malutkie straganiki z plastikowymi kolorowymi figurkami. Jan Paweł II wiedzie prym, tuż po niebiańskiej parze. Rotunda nowego kościoła stoi obok starego, zniszczonego trzęsieniami ziemi. W dzwonnicy z zegarem na chwilę ukazuje się święty z kołkiem w pupie. Kręci się tutaj sporo ludzi. Meksykanie głównie jedzą. Do świętego obrazu łatwo dotrzeć idąc za wszystkimi. Podobno powstał na płótnie z agawy, które rozpada się po parudziesięciu latach. Wizerunek jednak trwa już od pięciuset lat. Wykonane badania wykazały, że płótno jest wykonane z lnu i konopii. Zadzieramy z ciekawością głowy. Na złotej strzelistej ścianie wisi symbol katolickiej wiary, obiekt kultu odwiedzany przez miliony ludzi. A u jego stóp cztery elektryczne taśmy przewożą ludzi, żeby było szybciej i sprawniej. Co niektórzy na nich klęczą. Większość stoi i zadziera głowy. Wszystko trwa tak krótko, że nie ma mowy o wzniosłości, namaszczeniu, czy zadumie.
Reszta terenu to krzyczący park pełen najróżniejszych figur, figurek, postaci ze strefy ocierającej się o fantazję i ludzkie wyobrażenia. Kwiecisto, kolorowo i przytłaczająco. Na zboczu dużej skały ciemnoskóra Maryja czeka na kalających się rdzennych mieszkańców Meksyku. Oni pokornie zginają przed nią karki, pochylają głowy. Ona promienieje całym swoim ciałem okrytym seledynowym płaszczem. Nikt nie wie, czy ta historia jest prawdą, czy jest fake newsem na poczet władzy, bogactwa i rządu dusz. Choć znając historię i chrystianizacji i kolonizacji wiemy właściwie wszystko.