W Brandenburgii można znaleźć wszystko. Nawet Japonię.
Japonię wymodelowaną, ukamienowaną, z wytyczonymi ścieżkami, bambusowym ogrodzeniem, kamiennymi latarniami, wodnymi miskami, herbacianym domkiem i żwirowym poczuciem doskonałości. Japonię idealną, choć zatopioną głęboko w Brandenburgii. Nie odkrytą, lecz od podstaw zbudowaną i ukształtowaną. Nabrzmiała doskonałą kompozycją, cichą, acz wietrzną, o idealnie wygładzonej powierzchni i czasie płynącym w zupełnie innym rytmie.
W 1988 roku nie było tutaj nic. Skrawek ziemi nieobiecanej. Reiner i Gesine fascynowali się Japonią jeszcze w czasach studiów. Odkryli daleko stąd świat ogrodów, których początki sięgają Chin i Korei. Japońscy mnisi, podróżujący po tych krajach, zaczęli tworzyć małe raje i tak narodziła się sztuka japońskiego ogrodnictwa. Ogrody zen, ogrody ze stawami, spacerowe, herbaciane i kontemplacyjne – cała paleta różnorodności. Reiner i Gesine odtworzyli to wszystko tutaj – w Dreetz, w powiecie Ostprignitz-Ruppin. Mała miejscowość zagubiona w lesie, a droga do japońskiego ogrodu Roji prowadzi po betonowych płytach. Początkowo ogród był dostępny jedynie dla klientów ich firmy zajmującej się projektowania i tworzenia ogrodów. Z czasem, wraz z rosnącym zainteresowaniem, otworzyli jego podwoje dla turystów indywidualnych. Można wziąć udział w warsztatach ogrodowych, napić się grzańca na jarmarku bożonarodzeniowym, albo zamówić herbacianą ceremonię. Czasem odbywają się tu koncerty.
Przyjechałyśmy właśnie na ceremonię herbaty. Gesine prosi, byśmy usiadły w ogrodzie i poznały psa oraz kota. Rozglądamy się, zafascynowane niespodziewanym gąszczem. Poza nami jest jeszcze mąż Gesine, Reiner. Najpierw poznajemy historię ceremonii i jej japońskiego odłamu. Słuchamy opowieści o specjalnych herbaciarniach, ich surowym stylu, czystości, przejrzystości i rytuale. Potem Gesine zaprasza nas do domku stojącego w samym sercu ogrodu. Z namaszczeniem i w ciszy wiedzie nas do jego drzwi. Wiemy, że do środka musimy wejść na czworakach i siedzieć na kolanach. I gdy to robimy, przesuwamy się w świat ceremonii, która na długo utkwi nam w pamięci. Każdy gest ma znaczenie, wykonywany z precyzją pozwala zapaść się w tu i teraz, w medytację tej jednej chwili. Jesteśmy zapatrzone w smukłą sylwetkę gospodyni, w jej kimono i dłoń, wykonującą sprawne, szybkie ruchy. Cierpki smak herbaty przełamany kęsem słodyczy.
Po wszystkim, wygładzone i otulone spokojem, zanurzamy się w japońskim ogrodzie. Każda jego część jest doskonała. Trochę nie dowierzamy, gdy docieramy kładką do jednego z jego krańców, a przed nami otwiera się brandenburska przestrzeń. Ni stąd, ni zowąd stoimy między dwoma światami – tam realnym i tym wymarzonym. Gdy opuszczamy Roji, w oknie małego domku krytego strzechą widzimy Reinera, który macha do nas na pożegnanie. Odnosimy nieodparte wrażenie, jakby cicho prosił, byśmy zabrały go ze sobą. Euforia wolności uderzyła nam do głów;)