Pod drzewem-fontanną spotkałam pana Rudolfa. Przyjechał z grupą ludzi, ale wyskoczył z samochodu i nie oglądając się na nikogo podbiegł do nas. Biła z niego ogromna radość i chęć powiedzenia czegoś ważnego całemu światu.
"Ostatni raz byłem tutaj w 1954 roku!" - krzyknął podniecony, rozgorączkowany i oszołomiony.
"Biwakowaliśmy gdzieś w pobliżu z grupą przyjaciół, mam ze sobą album, zaraz wam pokażę" - dodał, jakby myślał, że mu nie wierzymy.
"O, zobaczcie, to to drzewo, trochę niewyraźne, nikt o nie wtedy nie dbał"
Rzeczywiście, na czarno-białym zdjęciu można było rozpoznać to unikatowe drzewo.
Pan Rudolf opowiadał dalej:
"Byliśmy młodzi, dużo wędrowaliśmy, zwiedzaliśmy i zawsze spaliśmy pod namiotami. W 1946 roku jako przesiedleniec z okolic Zgorzelca trafiłem z rodziną do Nienburga nad Wezerą. Miałem wtedy 6 lat, więc szczegółów nie pamiętam. Gdy skończyłem szkołę musiałem zdobyć jakiś zawód, poszedłem na stolarza. Za pierwsze pieniądze kupiłem sobie takie prowizoryczne narty, żeby zimą dojeżdżać do szkoły oddalonej o 14 kilometrów. Śmiali się ze mnie, ale co było robić. W wieku 27 lat zrobiłem dodatkowo parkieciarza i przez 38 lat prowadziłem własną firmę. 40 lat spędziłem na scenie. Byłem członkiem zespołu śpiewającego karkonoskie pieśni (Original Riesengebirge Gesanggruppe), zjechałem z tym zespołem pół świata. Dziś po raz pierwszy po prawie 55 latach trafiłem pod to drzewo. Mam 68 lat, cukrzycę, większość życia za sobą, ale znowu tu jestem".
Pan Rudolf nagle jakby się zniecierpliwił, powiedział do siedzących w samochodzie ludzi "zaraz przyjdę" i oddalił się w sobie tylko wiadomym kierunku. Ciekawe, czy witał się z okolicą, czy żegnał...