Niemiecka wioska to do przesady zadbane domy, ogródki, podwórka i ulice. Wszystko jak z obrazka, ale brak temu polotu i fantazji. Wioski, domy, mieszkania jak wystawy sklepowe.
W Stahle jest kapliczka z 1700 roku - oczywiście nie wygląda na tak starą. Po prawej stronie czytamy:
"Człowieku, co czynisz
pokrywa koniec,
lecz Bóg zmienia wszystko w dobro."
Samo Stahle istnieje prawdopodobnie od 1100 lat, miejscowość spaliła się doszczętnie w 1632 roku w czasie wojny trzydziestoletniej. W Stahle obok drogi pod górkę do teatru pod gołym niebem, jest wąwóz, piękny, dziki, już nie tak zadbany. Można przejść się "pod" drzewami, oglądając korzenie od spodu.
Prawie na górze - Feldberg-Freilichtbühne - scena na wolnym powietrzu, taki leśny teatr. Te teatry są uwielbiane przez Niemców i bardzo tutaj popularne. Latem aktorzy-amatorzy, zwykle mieszkańcy miejscowości, w której znajduje się taka scena, wystawiają przygotowywane zimą sztuki - dla dzieci i dorosłych.
Tutaj ten teatr ma pecha - w tym roku wszystko zostało odwołane, ruiny ogrodzone, bo grożą zawaleniem.
Już na samej górze, ponad miejscowością, stoi kapliczka dziękczynna. W dziewiętnastym wieku w Europie panowała azjatycka cholera. Mieszkańcy Stahle obiecali kaplice, jeśli ominie ich ta epidemia. Nikt nie zachorował, obietnica została spełniona i każdego roku w pierwszą niedziele lipca mieszkańcy Stahle wyruszają do niej z procesją.
Trochę dalej, na szczycie pagórka, znajduje się krzyż, ogromny krzyż widoczny z oddali, odwrócony w stronę Corvey (z wdzięczności - książę z Corvey ofiarował na jego budowę sześć modrzewi). "Pamięci ofiar wojny - proś o pokój na świecie". Naprzeciwko kamień z Wezery pamięci mieszkańców Stahle, którzy zginęli w czasie drugiej wojny światowej. Zresztą w centrum wioski stoi podobny pomnik ku pamięci ofiar obu wojen. Takie pomniki, głazy są w prawie każdej niemieckiej wiosce. Za nimi kryją się ludzkie historie - tragedie, ale i coś więcej. 80 mieszkańców Stahle straciło swoje życie w latach 1939-45. Kim byli ci ludzie - ofiarami czy katami?
Dziś, po tylu latach, stojąc przy takich miejscach, myśli się - "jakie to straszne, ich rodziny, matki, żony, dzieci" - tak, ale kim oni byli tam, gdzie walczyli, jacy byli? Tego nikt nie bada, nikt się tym nie zajmuje, o tym nie mówią te pomniki, pomniki na ich cześć.
W Niemczech tyle lat po wojnie ma się wrażenie, że to oni byli ofiarami. W telewizji puszczane są programy, filmy, reportaże o bombardowaniu niemieckich miast pod koniec wojny, o losie wypędzonych, o jeńcach wojennych gnębionych w radzieckiej niewoli, o tych, co sprzeciwiali się władzy Hitlera - to wszystko prawda, ale w tym potoku zapomina się o najważniejszym - że to skutek niemieckiej wojny.
Nie raz słyszałam od Niemców: "oni musieli to robić, musieli walczyć, robili to ze strachu".
Takie pomniki na pewno są potrzebne, są ludzie, którzy mają do nich prawo, ale one jakby niechcący wywołuja wrażenie "niewinności". Co może myśleć młody Niemiec urodzony np. w 1990 roku widząc taki kamień?
O tym problemie pisał już Kapuściński:
"Mija 50 lat, chodzę ulicami Berlina, oglądam wystawy ksiegarń. Jest tam tylko jeden rodzaj książek, o wspólnym nadtytule: Opposition gegen Hitler (Opozycja przeciw Hitlerowi). Jakby nie było ekstazy, z jaką tłumy witały wodza, jakby nie było nazizmu i Holokaustu. Jakby nie było calej tej hekatomby, która wchłonęła tyle milionów ofiar.
Nic z tego nie było! Z książek leżących w witrynach ksiegarń berlińskich wynika, że historia wyglądała inaczej: był, mianowicie, obłąkany samotnik, nieobliczalny paranoik Adolf Hitler, przeciwko któremu nieustannie organizowała się, działała i walczyła opozycja. Nawet nie to, że społeczeństwo dzieliło się na zwolenników i przeciwników Hitlera. Zwolenników nie było: był tylko szalony Hitler i opozycja przeciwko niemu."
(Ryszard Kapuścinski, Lapidaria)
Jaka to ironia, jak kpi sobie z nas czas. Jak ofiary zmieniają się w katów, a kaci w ofiary. I nie można nic zrobić, bo to płynie, płynie, my mijamy, a to jest, trwa, zmienia się, nabiera zupełnie innego znaczenia i za chwilę nie będzie już nikogo, kto będzie mógł to wyprostować, wyjaśnić. Nasza ludzka historia - na pastwie losu.
Przy głównej drodze, ale z niej niewidoczny, jakby zawstydzony, mały żydowski cmentarzyk. Cichy, choć tak bliski tętniącego życia. W Stahle w połowie dziewiętnastego wieku mieszkało pięć żydowskich rodzin, dwanaście dusz. Ostatni pogrzeb odbył się w 1904 roku. Suche informacje. Ostatni, czy może inni go pochowali i udali się w drogę? Od początku dwudziestego stulecia nie ma tu żydow, ale cmentarzyk zadbany, ktoś się nim opiekuje. Jest wpisany do rejestru zabytków, więc może spełniany jest tylko obowiązek. Państwowy obowiązek.
Pięć żydowskich rodzin w dziewiętnastym wieku, dziś pięć nagrobnych płyt.