W Oerlingahausen się bawimy i udajemy, że nie mamy murowanych domów z centralnym ogrzewaniem, samochodów i mikrofalówek. W ciemnych chatkach zasiadamy przy ognisku, bierzemy się za pieczenie chlebowych placków, którymi zagryzamy potem ciepłą, bo przetrzymywaną w ziemi, zupę. Wydajemy prymitywne okrzyki, żeby nam się pierwotne instynkty ożywiły i z zapałem uderzamy w bębny. Strzelamy z łuku, nie myślimy o jutrze, trochę bezwstydnie stroimy się w biżuterię z kamienia. Ktoś nawet próbuje z kimś poflirtować. O efektach w "Oni, mijani"...