Uliczny teatr.
Zabawa, dolce vita, hymn na cześć życia.
Bez zasad, bez obrażania się, z uśmiechem na ustach. Nagle ludzi nic nie dziwi, nic nie bulwersuje, nie gorszy. Nagle wszystko jest dozwolone, gołe pupy wywołują salwy śmiechu, a obrzucanie się resztkami tortu nikogo nie obraża.
Widz jest zaciągany pod strumienie wody i pozbawiony parasolki - bawimy się!
Widz jest całowany obleśnymi ustami - bawimy się!
Widzowi zabiera się dopiero co kupionego loda, liże się go na przemian z zaciąganiem się papierosem, a potem daje się loda dziecku - bawimy się!
Widz dostaje torebką po głowie, bo próbuje pomóc wyraźnie o to poproszony i do tej pomocy zaciągnięty - bawimy się.
Biegamy za szalonymi aktorami, przepychamy się, walczymy o najlepsze miejsce - bawimy się!
Wszystko jest dozwolone, pozornie bez formy, pozornie bez ładu i składu.
A my może dlatego tak dajemy się temu ponieść, bo czujemy pod tą powierzchowną wesołościa treści bardzo, bardzo nas dotyczące. Oswajamy demony. W sposób bardzo zabawny. A w dodatku jakby czyniono to za nas.
I czasem też tak chcielibyśmy poszaleć na ulicach miast bezkarnie, naigrywać się z przechodniów, kraść lody ze stolików czy pomidory ze straganów.