Niewyspana, niespakowana, zrywam się przed budzikiem i pobieżnie kończę to, co trzeba przed wielką podróżą. Pies patrzy zdziwiony na walizki, dziecko się niecierpliwi, a ja ukrywam wszystko pod maską dziarskiej miny i nadziei na ładne widoki. Bo co się nasłuchałam to moje - sceptycznych westchnień i znacząco niedokończonych zdań, strachów na lachów mówiących właściwie jedno: głupia jesteś, żeby tak się narażać.
Pociąg - luksus zachodniego świata. Przedział dla dzieci z miniaturowym placem zabaw (czyt. chwilowy spokój). Stolica niemieckiego państwa szklana i rozbiegana. Kilkupiętrowy dworzec kolejowy wcale nie przeraża, a wszystko odnajduje się samo za pomocą...obrazków. O świecie! A jak to było u nas kiedyś, kiedy jeszcze socjalizm kwitł i człowiek sponiewierany musiał sam sobie ze wszystkim i wszędzie dawać radę.
Tu dają sobie radę za ciebie, prowadzą za rękę, tłumaczą jak krowie na rowie, wieszają plansze z symbolami, żeby wszystko było jasne i tak się mijają bez słowa te dziesiątki ludzkich stworzeń.
Na lotnisku Berlin - Tegel barwna mieszanka - o ludzkości dokąd? Dokąd my tak wszyscy chcemy lecieć? Ile tu potrzeb, obowiązków. Jak długo to będzie trwać - masowa turystyka. Kiedyś ludzie nie wychylali nosa poza swoje osady, dziś nagle nas gna. I to jak nas gna!
W samolocie turystka - sąsiadka opowiada o swoich wojażach - teraz Bali, za nią Ekwador i Gwadelupa, Melediwy, Nowa Zelandia przejechana samochodem campingowym i jeszcze coś tam, i jeszcze coś tam, nie pamiętam, bo bardzo zmęczona jestem, ale rozmowa miła, przemiła, na wyraźnie zarysowanym poziomie.