Maszyna pracuje na pełnych obrotach, bije z niej żar. I to jaki żar! Podobno jest 40 stopni (i to w środku nocy), ja wciąż chcę wierzyć, że to od silnika samolotu...
Hala lotniskowa oferuje oczywiście czyste, chłodne, klimatyzowane powietrze tej ludzkiej masie, która tu na chwilę przycupnęła. Co za masa - różnokolorowa, wielojęzykowa, odziana na różnoraki sposób - w tuniki, przykrótkie bluzeczki, burki, sari, turbany, kożuchy (naprawdę - siedzi na przeciwko mnie - mężczyzna w kożuchu!). Przemieszczają się lub są przerzucani z samolotu do samolotu, w międzyczasie sami udają się do ubikacji, restauracji, sklepów. Zmorzeni brakiem tytoniu Niemcy pędzą do bezcłowych sklepów po zgrzewki papierosów za 6 euro ("cała sztanga - 6 euro!!! - szkoda, że nie można przewieźć więcej, choć i tak przeszmugluję w walizce, jak zwykle"). Ten tłum ludzkich istnień - po coś, dla kogoś, w jakiejś sprawie - i tak codziennie, ten cały spektakl odbywa się codziennie, od rana do nocy, 24 h na dobę, na wszystkich lotniskach świata. Tu Arabowie pomieszani z turystami z Europy i biznesmenami całego świata, gdzie indziej Afrykańczycy, Latynosi, Azjaci itp., itd.
Obłędny świat.
I tu jesteśmy inni. Nagle to my jesteśmy inni. To fascynujące uczucie być obcym i tak wyraźnie tę obcość odczuwać. Kolor skóry staje się nagle charakterystycznym znakiem rozpoznawczym, ale czy pozytywnym? Synonimem czego są dla nich biali? A synonimem czego są dla nas czarni? Wyróżniamy się i tak naznaczeni obserwujemy ten, jakże dla nich normaly, świat. Na takie wycieczki - na lotniska świata i ich poczekalnie - powinny być wożone wszystkie dzieci - żeby poczuć jak to jest, żeby zrozumieć, że to, co dla mnie normalne, 4 tysiące kilometrów dalej wcale już takie normalne nie jest i że dla wszystkich nas wystarcza miejsca, choć często nie zdajemy sobie z tego sprawy.