Według przewodników ten ogród botaniczny jest jednym z najładniejszych i najbogatszych w południowej i południowo-wschodniej Azji. Według mnie też. 80 hektarów przyrodniczego szaleństwa opływanego z trzech stron przez Mahaweli Ganga.
W 1371 roku król Vikrama Bahu Drugi wybudował sobie tu pałac, który otoczył, jak to zwykle z pałacami bywa, ogrodem. Jakieś 400 lat później inny król Kirti Sri Raja Sinha uczynił z niego ogród królewski, o który dbali kolejni władcy.
To, co podziwiamy dzisiaj, powstało w dziewiętnastym wieku za przyczyną Anglika Alexandra Moona, w 1824 roku ogród został udostępniony dla zwiedzających, ale do światowej sławy ogrodu przyczynił się najbardziej G.H.K Twhaites, który zajmował się nim w latach 1849-1857. Powiększył i sprowadził najróżniejsze drzewa z całego świata, np. Amherstia nobilis z Burmy i Półwyspu Malajskiego, nazywaną również królową kwitnących drzew.
Tuż za wejściem - mahoniowiec z Ameryki Środkowej i drzewo ogniste z Madagaskaru, dalej ogród przypraw ze 160-letnim muszkatołowcem pochodzącym z Moluków (Wyspy Korzenne), drzewami cynamonowymi ze wschodniej i północno-wschodniej Azji, imbirem z Melanezji, kardamonem z południowych Indii, goździkiem z Moluków, wanilią z Meksyku i pieprzem z Indii. Idąc dalej wita nas drzewo upas z Jawy z korą zawierającą trujący sok mleczny, którego używa się do zatruwania strzał. Dalej znów z Burmy ogromny bambus - największy na ziemi: dorasta do 40 metrów, o średnicy 25 cm.
Na małym jeziorku wodne lilie (och, lilia, według greckiej legendy wyrosła z ciała nimfy zmarłej z powodu zazdrości o Heraklesa) i kwiaty lotosu (w buddyźmie symbol czystości, wierności, sił twórczych i oświecenia), przy brzegu - papirus z Egiptu.
W części palmowej - palmy betel i areka - co to za palmy! Ich owoce i liście mają lekko odurzające działanie, są więc przez wyspiarzy skręcane i żute. A z kwiatów palm kitul i toddy robią sobie ich słynny arak. Dalej znajdziemy palmy jucara, królewską, cyrtostachys renda (oj, żebym wiedziała jak ona się po polsku nazywają...), nibong i talipot, która osiąga 25 metrów wysokości i jest tym samym najwyższą z palm.
W pewnym momencie, otoczeni tłumem znanych nam już zjawiskowo białych uczniów, wychodzimy na ogromny trawnik. Trawa na Sri Lance jest inna niż nasza - liście są grubsze, szersze, dorodniejsze. I soczyste. Przed nami więc ogromna zielona przestrzeń z "arakowymi" drzewami w tle - jak żartują sobie tubylcy. "Pijane" drzewa, wykrzywione dziwacznie, roztańczone, sprawiają wrażenie, jakby za chwilę miały ożyć. Na środku ficus benjamin - przyrodniczy psikus, którym zachwycamy się długo. Zasadzono go w 1861 roku i rozrósł się od tego czasu w przecudowny gąszcz gałęzi i form.
Przy Monument Road męski egzemplarz palmy Coco de Mer, która właściwie rośnie tylko na Seszelach.
Do tego jeszcze aleje, dróżki, drzewo "choinka", dzieci, zakochani i mnisi w orchideach. Podobno można tu jeździć autem za dodatkową opłata (żadnego pojazdu jednak nie spotkaliśmy).
W centralnej części ogrodu kącik dla prominentów - na ich cześć, a właściwie na cześć ich przyjazdu na Sri Lankę, sadzą sobie tutaj drzewo.
Bilet wstępu kosztuje tubylców 30 rupi, cudzoziemców 600 (dzieci płacą połowę).
A naprzeciwko - miasteczko studenckie pierwszego na wyspie uniwersytetu założonego w 1942 roku.