Po trzech godzinach niezapomnianego safari musimy wsiąść do samochodu i jechać kolejne półtorej godziny do hotelu - smrodu pięknie położonego nad oceanem. Reasumując spędziliśmy dziś 9,5 godziny w samochodzie...
W hotelu, w którym śmierdziało nieziemsko, woda z sedesu wypływała z rury przy ścianie na podłogę, a szklanki były białe ze starości nie wytrzymaliśmy nawet pół godziny. Wyszliśmy na plażę - piękną, długą, z pchłami i żmiją, która wyraźnie nie lubiała podniesionego głosu. Kraby chowały się pod cudownymi muszelkami, a jeden wygrzewał się bezczelnie na słońcu.