Trzeba dziś wyrwać się życiu, problemom, samotności. Pojechać za miasto, osadę, dom i poszukać śladów. Jakichkolwiek.
Ślady tarasowe - znajomy mówi, że jako dziecko siedział tu i jadł jakieś ciasto, rodzice pili kawę i to był wstęp, albo zakończenie niedzielnych wędrówek w Sollingu. Ślady jego dzieciństwa, dla nas porośnięte radosnym i zuchwałym mchem mury.
Ślady ludzkiej pracowitej ręki w postaci alei, równo posadzonych drzew, zakrętów i utwardzonych nawierzchni. Ale ładnie.
Ślady pajęczyn - wszędzie, na suchych patykach, trawach, kwiatkach, na domkach i po prostu w powietrzu misterne sieci utkane na chwilę, na moment, na wiatru i przypadku zmiłowanie.
Ślady jesieni - a jednak! Trawy już suche, albo właśnie schną. Pochylają się rdzewiejąc przepięknie i godnie. Odcienie wszelkiego brązu na tle błękitu albo białych kumulusów, albo zielonego mchu.
I czerwona jarzębina, strojna w pysznych zielonościach późnego lata. Świeża, rozpalona, uginająca się od nadmiaru owoców.
I czarna jeżyna - soczysta, ciepła od słońca, brudząca język, policzki, palce, słodycz cierpka, świeża, odurzająca.
I domek myśliwski, ślad ludzkiej niegodziwości, gdzie jedni na ofiary czekają, a inni się posilają, krajobrazy podziwiają.
I ślad modlitwy z zabawą połączonej, ołtarz drewniano-kamienny, przy łące, przy chatce całej w pajęczynach, przy zapomnianym grilu i zagaszonym żarze ogniska.
Lato w pełni, jesień lekko się niecierpliwi.
Chwila oddechu i zapomnienia.