Zwykły, biało-niebieski, urządzony jak ze sklepu meblowego - wszystko na swoim miejscu - marzenie każdego mieszczanina.
Wywrócony do góry nogami i przekrzywiony na dokładkę. Żart na temat - wygodnie i według norm społecznych urządzimy sobie życie. Rower postawimy pod ścianą, taczki do szopki na wystrzyżonym równiutko trawniku, wycieraczkę z jeżykiem obarczonym jabłkiem położymy pod wejściowe drzwi. Za nimi ciepły, garderobiany kąt, łazieneczka dla gości, komódka i szafka na wszelkie możliwe klucze. Stół drewniany i kuchnia z nierdzewnej stali, bez plamki jednej, bez okruszków, z wazą najmodniejszą tego sezonu z sieci handlowej ogólnoświatowej.
Pokój dziecięcy słodki, miejsce wyeksponowane na najnowocześniejszy telewizor, czerwona rogówka z popielatymi dla złamania wściekłości koloru poduszkami.
Łazienka biała, wypucowana, sterylna, chluba porządnej, świadomej siebie gospodyni.
W oknach firaneczki.
W sercu pozorny porządek i ład.
A jednak...
Dom postawiony na głowie, taki "ładnie" i bezgustownie urządzony, taki normalny i zwyczajny, jakich wiele wokół nas. Konieczne dopasowanie tego własnego skrawka do oczekiwań innych, zachłanne nie-wychylanie się poza ustalone mody i wykrzyczane trendy, toczenie treści innych, obcych, pożądanych. Wtapianie się w tło możliwie bezbarwnie.
To jest jakaś metoda, to zdaje egzamin.
Wyobrażasz sobie, że można w ten sposób w szarości i bylejakości wykrzyczeć siebie - właśnie przez ową jednakowość wynikłą z konwenansów i strachu.
Fajny pomysł. Na wyspie można jakiś ułożony świat postawić na głowie i kazać sobie za to płacić.