W piątek życie zdaje się zamierać na ulicach rajskiego miasta. Zdaje się. Jedziemy do meczetu piątkowego, jak to przystało w piątek i nadziwić się nie możemy pozornej ciszy. Spokojne świątecznym porankiem ulice. Nawet bazar jeszcze śpi, chociaż... Już coś się dzieje, daktyle się pysznią perską słodyczą, a ananasy układane w rządek czupurnie wystawiają najeżone czubki. Uliczki są a to zamknięte, a to otwarte, pomału nadchodzą pierwsi klienci.
Zwiedzamy meczet otoczony szczelnie bazarowymi i mieszkalnymi uliczkami. Meczet zbudowano tutaj już w VIII wieku, potem w IX i w X wieku też. W XI wezyr Nisam al-Molk nakazał po stronie południowej wybudować ogromną salę modlitewną z kopułą z wypalonej cegły - wybudowano, w latach 1072-92.
W 1088 roku jego polityczny przeciwnik Tadj al-Molk nakazał podobną salę wybudować na północnej stronie. Wadzili się i chyba sobie dokuczali, walczyli o dumną palmę pierwszeństwa. W 1121 roku Assasyni spalili kompleks , ale właśnie owe dwie budowle ostały się, prawie nienaruszone. Połączono je więc razem i w ten sposób powstała 4-imamowa koncepcja meczetu, a tym samym najstarszy taki budynek religijny Iranu.
W sali modlitewnej znajduje się najpiękniejszy mihrab Iranu z roku 1310.
Jak dobrze, że meczet ma się czym chwalić. Dla mnie dobrze, lekko zblazowanej turystki europejskiej, przyzwyczajonej do jarmarczności i kipieli świątynnych wnętrz.
Gdy po zwiedzaniu wychodzimy na bazar nagle wpadamy w znów tętniące, tym razem świątecznie, życie. Irańskie kobiety oglądają powłóczyste szaty, chłopcy grają deskami i piłką pewnie w krykieta (?), żebrak rozkłada dywanik na wygodę długich zdanych na łaskę przechodniów godzin. Wszyscy przyjmują naszą społeczną aktywność z otwarciem i życzliwością - nie tylko przy zakupie perskich specjałów, ale i przy grze radosnej, gdy udaje się jedną drużynę wspomóc chojnym golem.