W somnambulicznym śnie nie podejmowali żadnych decyzji, ani kroków.
Działo się samo.
Gdy zasiedli przy odosobnionym stole, życie tętniło wokół swoim dotychczasowym, wymiernym rytmem. Jak to często w każdej chwili w takich miejscach się dzieje - wioska nad jeziorem, z pałacem starym, parkiem zielonym i paroma sennymi uliczkami i takimi też domkami. Odosobniony stolik był blisko, ale od pierwszego momentu przyciągał ich lekko magiczną mocą - jakby czekał, niewidoczny dla nikogo innego, niezachęcający - na nich, jakby ich znał, jakby jedną z czterech nóg był w innej przestrzeni. Nic na nim nie zostało umieszczone, tylko opadłe pęki kwiatów okryły go obiecująco. Kelner nie starł tego przyrodniczego kurzu szmatką. Kelner przyszedł, uśmiechnął się i zachęcił do picia i strawy, ale jakby go nie było, jakby w somnambulicznym transie wykonywał powierzoną misję z ogromną przyjemnością, ale bardzo nieznacznie, jakby za pełnym przyzwoleniem użyczał tylko swojego ciała i nie chciał, nie życzył sobie, aby to wyszło na jaw.
Lekka mgława ściana oddzielała powoli dwa światy dla nikogo niezauważalnie, ale misternie i mistycznie. Restauracyjni goście wstawali zupełnie nieświadomie od swoich stolików i odchodzili w ich realną przestrzeń, nie dopijając i nie dojadając zapłaconych specjałów lokalu. Gnał ich przymus granicy światów, które nigdy w ich mniemaniu nie mogły się spotkać - bo ich nie było. Tej wiary nie stracili nawet w tak spirytystycznym momencie.
Kelner pojawiał się coraz rzadziej, by w końcu zniknąć na dobre. Osnuty mgłą przeszłości lokal zamienił się w somnambuliczną wyspę dla zaproszonych gości.
W pobliskiej Niebieskiej Grocie wybudowanej w XVIII wieku na potrzeby różokrzyżowców urządzano spirytystyczne seanse. Mamiono króla, wypracowywano sobie, także przez wywoływane duchy, dobre wpływy i zmieniano bieg ówczesnej historii i pieniądza. Grota przy zamku, w parku zielonym, oświetlona żyrandolem, wysadzana lapisem. Goście są zapraszani do dziś. Trafiliśmy na właściwą godzinę, a pewnie i minutę. Bezwiednie, oszołomieni niewidzialną, ale wyczuwalną granicą czasoprzestrzeni, daliśmy się porwać. Uczestnicy spektaklu brali w nim ochoczo udział. Uczta, za którą nie wymagano zapłaty. Podano i usunięto się we właściwy czas. Nie spotkaliśmy już nikogo więcej od momentu podania potraw. Nie mieliśmy wpływu na somnambuliczny rytm naszych ciał.
Było miło.
Dziękujemy, że ułatwiono nam przyjęcie zaproszenia.