Nareszcie jest ciepło. Nie tylko, że świeci przeraźliwie słońce, to jeszcze grzeje zziębnięte miesiącami mrozów i chłodów ciało.
Ulga przedwiośnia.
W przewodniku brandenburskim szumnie alpelskim landszaftem nazwana kraina wokół Werder und Götzerberge. Oj, oj, po dwóch latach mieszkania na tejże nizinie wcale się tej słownej bujności nie dziwię. Takie 108 m Götzer Berg to jest naprawdę dużo! Przynajmnie tutaj.
Nieoczekiwanie w Deetz odkrywamy Mühlenberg (70 m!), z którego niepowtarzalny widok na płynącą meandrami rzekę Havel, na sady z jednym jedynym jak na razie kwitnącym na biało drzewem, z motylami, pszczołami, suchymi trawami. Pachnie lasem i wiosną. Pachnie szałem rozbudzonej i rozognionej tym ciepłem przyrody.
Wokół góry wioska Deetz, z kościołem z 1170 roku. Do 1963 rozsiane były w okolicy liczne cegielnie, glinę do których wydobywano z tzw. "dziur w ziemi", które dziś zalane wodą służą wędkarzom, spacerowiczom i spragnionym kąpieli. Jest romantycznie - ścieżynki, kładki, zakamarki i ta niezmierna ilość wody rozlanej w jakby pudełkowych pojemnikach. Dalej na przełaj przez wierzbową polną drogę do Götzer Berg, która radośnie ze swoimi już wymienionymi 108 metrami na wędrowców wyczekuje. Z takiej wysokości musiałby być wspaniały widok, ale go nie ma, bo las, szumiące knieje...Wieża widokowa już prawie gotowa, strzelista, trochę groźnie wyglądająca ze swoimi ażurowymi, metalowymi schodami. Trzeba będzie tu wrócić, gdy będzie gotowa. Wrócić i przyjrzeć się tej bezkresnej krainie z góry. Spojrzeć i zagarnąć trochę nieskończoności dla siebie. Jak tylko bedzie ją można w końcu zobaczyć...