Od środka, czyli od lądu, to widok taki sobie. Ziemia wypalona minionym latem, blokowiska hotelowe i mieszkalne, ulice na szczęście raczej puste, w porównaniu do tych nam znanych ze środkowej Europy. Od zewnątrz, czyli od oceanu, widok musi być powalający - biel budynków i czerwień portugalskiego wybrzeża.
Albuferia była w modzie w latach 60-tych i 70-tych minionego wieku. Była lubiana za artystyczną i nonszalancką atmosferę, była opium dla odpoczywającej bohemy.
Dla Rzymian w pierwszej połowie II wieku p.Ch. to już zagospodarowany przyjemny kawałek ziemi, na której dobudowali zamek i zajęli się odzyskiwaniem soli potrzebnej im do konserwowania ryb. W V wieku polubili to miejsce Wizygoci, którzy Rzymian przepędzili, a których z kolei w 716 przegnali precz Arabowie. Ci nazwali zdobyte przez siebie miejsce Al-Buhara (ewentualnie Al-Buhera), skąd dzisiejsza nazwa oznaczająca lagunę. Handel z północną Afryką był finansowym błogosławieństwem, przejęcie w XIII wieku przez rycerzy z zakonu Santiago przeciął pieniężną żyłę bogactwa i miasteczko pozostało portugalskie i...biedne.
W XVI wieku nawiedzali Abufeirę arabscy, angielscy i francuscy piraci, którzy jednakże niewiele wskórali, czego nie można powiedzieć o trzęsieniu ziemi z 1755 roku, które zamieniło całe portugalskie wybrzeże w ruinę.
Wiek XIX to wojny domowe, przynoszące trwogę i pożogę, ale to też i wiek rozkwitu gospodarczego handlem rybnym. Wiek XX przyniósł turystów, a tym samym zmienił całkowicie oblicze tego miasteczka.
Tak się to łatwo twierdzi. Jakie to oblicze było spory czas temu, a jakie jest dziś, czy w pamięci tu kiedyś przebywających, to subiektywne odczucie zawsze przechylone na stronę je wyrażającego. Mnie się podoba parę zaułków i momentów, ale ja tu nie mieszkam w jednym z wielu hoteli, z którego widoki na następne.
Uliczki leniwie zapełnione czasem i wydarzeniami typu: rzeźby z piasku, porto przy wiklinowym albo o zgrozo plastikowym stoliku, kafelki wdzięcznie kolorowe, tłum na placu głównym (Largo Engenheiro Duarte Pacheco), reklamy rozchełstane i puste, wąskie uliczki całkiem stąd niedaleko, kościółek, muzeum, nabrzeże i plaża z równo ustawionymi pustymi leżakami, wędkarze przyklejeni do skał z niebezpiecznie roztrzaskującymi się o nie falami.
I chłód portugalskiego październikowego wieczora.
Chłód łatwo dający się przegonić szklaneczką czerwonego porto.