"Jesteś wszystkim i niczem. Miejscowością zwyczajną, pełną ułomności i nadzwyczajnym teatrum, na którem występowały i przez które przeszły wszystkie wielkie duchy Polski Odrodzonej"
J.M. Rytard w 1928 roku o Zakopanem.
Obudzić się w takim miejscu i czuć te duchy, ich lekki ślad tworzący w powietrzu atmosferę wyjątkowości. Kurz, brud, ludzi tłum, a mimo to, mimo socjalistycznych betonowych budynków i dziurawych ulic, jest tu wyjątkowo.
Dziś Dolina Roztoki i Dolina Pięciu Stawów. Głos brzmi tak donośnie, głos z gór i ścian niedostępnych, że nie oglądając się idziemy, jak za marą. Z parkingu, na który zajeżdzają nawet białe limuzyny! Co się z Tobą, Polsko, dzieje!
Do Doliny trzeba dojść najpierw drogą słynną do Morskiego Oka w towarzystwie potoku Roztoka, mijając Wodogrzmoty Mickiewicza. W 1890 roku sprowadzono prochy wieszcza na Wawel, a rok później nadano tym górskim kaskadom jego imię. Pierwszym turystą, który je spopularyzował, był malarz Walery Eljasz, pisał o nich Żeromski, malował Gerson.
Opuszczamy asfaltową tłumnie uczęszczaną drogę i zagłębiamy się w tatrzański las, który doprowadzi nas do gór, skał nagich, wód starych, przyrody bezwzględnej - pięknej i bezlitosnej. Zachłystujemy się powietrzem innym, trzęsą się nam kolana na ścieżkach stromych, kamienistych, kochamy wolność, którą tak dobrze czuć tylko na wysokościach i z nabożeństwem docieramy do Pięciu Stawów Polskich. Świątynia czasu, przestrzeni, niebytu. Łatwo już skakać z kamienia na kamień, obserwować żyłki szlaków, na których od czasu do czasu mrówczęta z bagażem nadręcznym. Kaczki, schronisko, lekki powiew silnego wiatru. Śnieg zeszłoroczny, powrót w kierunku Morskiego Oka na znów asfaltową, długą drogę. To na niej właśnie 28.VI.1930 roku poeta Julian Ejsmond "wracając z Morskiego Oka (...) ginie w okropnej katastrofie samochodowej. Przed półgodziną przemawiał jeszcze tak pięknie w języku francuskim, mówiąc, że pisarze są najbardziej zbliżeni do aniołów, ponieważ też mają pióra. Mówił o zaświatach, o słońcu, w które by chciał wsiąknąć po śmierci, kiedy nastrój jest huczny i wesoły. W godzinę potem leży z czaszką rozbitą o skałę" (M. Samozwaniec).
Ironia losu, igraszka przeznaczenia, Ejsmond myślał o innych okolicznościach swojej śmierci, zupełnie innym miejscu...
"A gdy już usnę na wieki,
niech sen mi się przyśni królewski.
Niech mnie kołysze do marzeń
szum Puszczy Białowieskiej."
Zginął w Tatrach, marzył o puszczy, pochowany na Powązkach w Warszawie.
Ot zakopianina - demonizm Zakopanego, jak mawiał Witkacy.