Uczestnicząc w pięciu na pewno przez moment radiowo słynnych niemieckich autostradowych korkach, paru burzach z tysiącami piorunów z towarzyszącym nieustannie oberwaniem chmury z przelotnym gradem, dojeżdżamy w środku nocy do Münstertalu i nie widzimy nic. Za to czujemy zapach krystalicznej nocy, zapach skoszonej świeżo trawy, zapach górski, upajający do omdlenia. A gdy rankiem otwieramy jakże wypoczęte oczęta - góry z lasem ciemnym, harmonijny krajobraz wzniesień i uniesień. Co za idylla!
Münsterland, dawno, dawno temu okolica wykarczowana przez rządnych miejsca ludzi. W pierwszej połowie VII wieku przybył na karczowisko iroszkodzki misjonarz Trudpert, by nawracać pogańskich Alemanów. Trzy lata działalności, wybudowany własnymi rękami dom modlitwy i śmierć z rąk parobków, których otrzymał do towarzystwa i pomocy od grafa Otberta. Toporem go zabili, parę metrów od kościoła. Na miejscu jego pochówku powstał około 800 roku klasztor St. Trudpert, pierwszy po prawej stronie Renu, przez stulecia duchowy, kulturalny i gospodarczy ośrodek tej okolicy. 14 abtów dbało i wprowadzało tę placówkę w nowe czasy przez całe tysiąclecia. W XIX wiku niemieckim światem rządziła sekularyzacja, klasztor przestał być klasztorem, przeszedł w ręce prywatne. Dopiero w 1920 roku przywrócono go do korzeni i do dziś mieszkają i modlą się tutaj siostry od św. Józefa, prowadząc również działalność gospodarczą typu ogródek, mleko, miód. I wyroby rękodzieła, np. świece, nawet z czarnym kotem!
Widoczki z przykościelnego ogródka (bądź cmentarnej ławeczki) takie, że serce się kraje, a ciało rwie do górskich wyzwań. Jedno z nich - czwarte najwyższe wzniesienie Schwarzwaldu, 1414 m n.p.m., jedno z trzech o tej samej nazwie, to niemieckie. Jest jeszcze Belchen francuskie i szwajcarskie, razem tworzą imienny trójkąt. Jest już wieczór, więc widoki okraszone grą światłocieni. Pięknie i wietrznie zielonością soczystą i szmerem drżących liści. Trochę szkoda, że ten pobyt taki krótki, ale niedaleko czeka na nas inny żywioł świata.