Niedaleko Villasimius, miejscowości na wskroś turystycznej, omijając jej zapewne gościnne progi, można dojechać do Capo Carbonara. To przylądek niejako dobrej turystycznej nadziei – cisza i spokój nieustannie wzburzonego rozbiającymi się falami o skały morza i czarodziejskość kończącego się rozgrzanymi barwami słońca dnia. Przy fortecy Vecchio, przygnębiającej raczej surowymi grubymi murami i nieodgadnioną przeszłością, wieczór ten rozgrzewa nasze nienasycone zmysły do chłodnej nieprzytomności. Kierując się w głąb przylądka, na tereny wojskowe, używane do ćwiczeń i poruszające militarne wyobrażenia o obronie do krwi własnej ojczyzny, odkryć można i głębokość upadłości naszej w kraterze kolczastej kaktusami polnej drogi do wybrzeża, z którego widać i dwie latarnie morskie zajęte pokazywaniem zagubionym na morzu właściwej trasy, i opuszczone budynki, i pary nie tylko miłosne, ale i wspólnie uprawiające sport, a nade wszystko – samotne plaże wśród fantazyjnych kamieni, skałek i porostów. Powrót ekscytuje jeszcze bardziej, umysł za wszelką cenę próbuje nie przypominać sobie widzianych horrorów, a oczy cieszą się na najmniejszy przebłysk choćby odrobiny światła. Cudowne miejsce – i na miłość, i na przygodę, i na sport, i na samotność.