Drogi na Sardyni, w ogóle odległości, są powalające. Niby 20, 40, 60 km, a jedzie się i jedzie po bezdrożach i wertepach, bądź asfaltówkach zupełnie pożądnych, ale za to z taką ilością zakrętów i podjazdów, że te kilometry urastają do nepęczniałej i podwójnej, jak nie potrójnej odległości. Wybierając się do ruin zamku di Quirra wydawało nam się, że hop siup i będziemy na miejscu. Byliśmy i owszem, zestresowani i wątpiący w dobrze obrany kierunek, nadaremnie szukający jakiegoś znaku, że mniej więcej zabytek w pobliżu, bądź chociażby troche dalej, lecz niestety, nonszalancja tutejszych mieszkańców i ich obojętność na turystów cierpienie nie dawały nam odrobiny nadziei, że zdarzy się na przykład jakiś cud...Co nie oznacza, że gdybyśmy choć jednego z Sardyńczków spotkali to ten nie udzieliłby nam pożądanych informacji. Co to to nie – problem w tym, że często w wielu miejscach na tej wyspie człowiek nie uświadczy obecności drugiego, co samo w sobie jest w efekcie bardzo pozytywnym, urlopowym przeżyciem.
Do ruin dotarliśmy z radością i na końcu wdzięcznością, gdyż w którymś, bardzo oddalonym od głównej drogi momencie, zniszczony i niepewnie wskazujący na jakieś wertepy szyld się pojawił. Niejasne uczucie, że może został odwrócony w inną stronę lekko zignorowaliśmy, docierając do miejsca, gdzie było wyraźnie oznaczone, że to tutaj, tylko znacznie wyżej. Znacznie....Wspinając się, omijając głazy i kamienie, wylegujące się w słońcu jaszczurki i zachwycając się coraz przestrzenniejszymi widokami dotarliśmy do przeuroczego miejsca z małą, ale jakże ciekawą legendą.
Zamek powstał w pierwszej połowie XIII wieku na żądanie Giudici di Cagliari – sędziów z czasów orzecznictwa sardyńskiego. W IX wieku powstały cztery tzw. judykaty – czyli okręgi zarządzane przez jednego sędziego: Gallura na północy, Logudoro i Arborea w części zachodniej i Cagliari obejmujące część południowo-wschodnią. Zamek di Quirra miał strzec granicy pomiędzy Cagliari a Arborea.
Legenda głosi, że około roku 1363 rządziła tutaj chciwa Donna Violante Carroz, która miała ukryć w okolicznych górach złote krosno. Czy udało się go kiedykolwiek odnaleźć okryte jest tajemnicą, o samej Violante mówi się też jako o morderczyni, którą ciężar czynów zrzucić miał z najwyższej zamkowej skały w objęcia przynoszącej ulgę śmierci.
Skoczyć ze skutkiem pożądanym rzeczywiście tutaj można, ale przede wszystkim można przysiąść, oczy nasycić, wiatru posłuchać, a nawet żonglować z przestrzennym krajobrazem w tle.