Słynne sławą smutną, acz ekscytującą, nie od dziś – Orgosolo, wioska pasterzy, bandytów i powstańców.
W latach 90-tych minionego wieku politycy doprowadzili do rozszerzenia pobliskiego parku narodowego "Golfo di Orosei", przynajmniej taki egzystuje oficjalnie w rządowych dokumentach i póki co do dziś tylko tam, dzięki skutecznej blokadzie zaangażowanych orgosolczyków.
W 1969 roku grupy NATO poczuły jedności siłę. Włosi na jednak trochę znienawidzonym przez sardyńczyków kontynencie oddali znajdujące się pomiędzy Orgosolo a Fonni pastwiska grupom natowskim do ćwiczeń militarnych. Gdy żołnierze przybyli z karabinami i czołgami na czele, zastali orgosolczyków zajętych otaczaniem kordonem już oddanego w żołnierskie ręce pastwiska i okupujących wszystkie prowadzące do niego ulice. Pokojowo nastawiony tłum po prostu trwał w spokoju, czego żołnierze natowscy nijak pokonać nie mogli i z powagą szacunku się z okolic ze swoim pomysłem wycofali. Pastwisko nienaruszone zbrodniczą ręką ćwiczeń ku zabijaniu służy pasterzom do dziś.
W 1961 roku znaleziono w pobliżu wioski zwłoki uprowadzonej angielskiej pary dziennikarskiej Townley. Trzy dni później Andrea Muscau zamordował dwóch ze sprawców, m.in. Giovanniego Mesinę, a po kolejnych dwóch tygodniach Graziano Mesina, w oczach wielu ostatni bandyta Sardynii z udowodnionymi 25 zabójstwami godny honoru i sławy, zamordował owego mordercę brata swojego (Andreę). Sprawa honoru, a nie słusznych powodów.
W latach 50-tych, latach gorzkiej biedy i nędzy, pisarka Maria Giacobbe prosiła całe Włochy o pomoc materialną dla wygłodzonych orgosolskich dzieci, a w tym samym czasie napaści rabunkowe i kradzieże bydła były na porządku dziennym wraz z ponad 30 morderstwami na podobnym tle.
Jednak to śmierć w 1903 najbogatszego orgosolczyka Diego Moro przyczyniła się do nieśmiertelnej i złej sławy wioski. Do 1917 roku panowała disamistade, czyli rodzinna wojna dwojga zwaśnionych o spadek klanów, kosztująca życie ponad 50 ludzi. W 1917 udało się doprowadzić sądownie do jako takiego porozumienia dwie zwalczające się z pasją nienawiści grupy mieszkańców, niestety po 30 latach walka rozgorzała na nowo podsycana lękiem przed krwawą zemstą, okupowaniem przez karabinierów i swawolnymi aresztowaniami na zlecenie włoskich urzędów. Orgosolczycy pouciekali do gór, a ci którzy w wiosce zostali wspierali ich skrzętnie w walce przeciwko karabinierom. I tak okrzyknięto Orgosolo gniazdem bandytów, „ centrum zdesperowanych, którzy wysysają nienawiść z mlekiem matki”, jak pisano w ówczesnej włoskiej prasie. Nie tylko okrzyknięto, znaleźli się i tacy, którzy ową niechlubną historię wykorzystali do swoich celów – przebrani w futrzaki za niewinnych pasterz mieszkańcy wioski za parę lirów napadali zagraniczne autobusy, zapewniając w ten sposób dreszczyk emocji na zlecenie niewybrednych organizatorów wycieczek po sardyńskich okolicach. Na końcu prowadzano wystraszonych turystów na cmentarz pełen nagrobków z wygrawerowanymi tekstami typu: zamordowany, zastrzelony, nieodnaleziony...
W 1894 roku 500 uzbrojonych orgosolczyków napadło pobliskie Tortoli, a tym samym w nim mieszkających właścicieli ziemskich, celem złupienia nagromadzonych majątków. I choć większość z nich straciła przy tym życie to tradycja sardyńskich bardanas (napaści rabunkowe dokonywane przez tutejszych mieszkańców gór) trwająca od czasów rzymskich przynajmniej do XIX wieku została zachowana.
Ta cała bandycka kultura zanalizowana została w książce Alfredo Niceforo „Kryminalność na Sarynii”, która to przyczyniła się do powstania mitu sardyńczyków, którym tylko i wyłącznie przestępczy los jest pisany.
Co zostało z tej przyprawiającej o dreszcz historii? Liczne, przeliczne murales, dla których przyjeżdża się do tej wioski, pokonując mordercze serpentyny okolicznych gór. Murales jako naiwne malarstwo pełne treści politycznych, społecznych, a i gospodarczych. W ilościach niesłychanych, na niemalże każdym skrawku stojących tutaj domów. Atmosfera jak na demonstracji, nawet jeśli o tej porze roku z wieloma turystami na szczęście nie trzeba się liczyć. Starsi mieszkańcy posiadują pod lokalnymi knajpkami, w kościele w towarzystwie zwłok w szklanej trumnie brany jest ślub, a z trzech samochodów sprzedawany jest targowy towar na opustoszałym placu. Być może krążą jeszcze tutejszymi ulicami bandyci kiedyś ukrywający się w górach, być może piją czarną kawę lub sardyńskie wino i łypią starymi oczami na beztrosko snujących się turystów. W innych czasach, okolicznościch, a i z młodzieńczymi siłami, których już brak, zupełnie inaczej wyglądałyby dla nich takie odwiedziny w sennym, zapomnianym, bandyckim, splamionym krwawą zemstą i walką Orgosolo.
Być może..nie dane nam było porozmawiać, czy chociażby uśmiechnąć się do tubylców, którzy jakby unikali wzroków pytających i spojrzeń zaciekawionych. Pod w przewodniku podanym adresie nie znaleźliśmy producenta słynnego orgosolskiego gorzkiego miodu. Miód był w sklepie, ale niezbyt nam smakował, zakupiliśmy nugat u obojętnej sprzedawczyni i tylko z daleka przyglądaliśmy się tu i tam przesiadującym mieszkańcom miejscowości. W sumie to dobrze, gdyż atmosfera kryminalności do dziś nam dzięki temu jako wrażenie z pobytu tam pozostała.