Z Iglesias do znanego nam już nam Costa Verde to rzut beretem poplątany górskimi serpentynami. Trudno odmówić sobie rozkoszy wydmowych, czyli sturlywania się w dół i wdrapywania w górę oraz dramatyzmu wieczornego, oceanicznego, wietrznego wybrzeża. Odnajdujemy ślady kopalnianych prac w postaci porzuconych wagoników i poszarpanych szyn. Akurat w tym miejscu, najbardziej atrakcyjnym wydmowo, znajduje się dosyć znany i renomowany hotel 3-gwiazdkowy Le Dune, którego atrakcyjne kulisy przyczyniają się do słusznej sławy. Samotny pośród piasków z rozszalałym oceanem, pociągającym jak horyzont, którego tak samo nie ma.
W drodze do tego ujmującego swoją teatralnością wieczorową porą miejsca przejeżdża się przez Ingurtosu, które sprawia tak niesamowite wrażenie, że nie sposób się tutaj nie zatrzymać i próbować odkryć zapewne w innym już wymiarze tętniące życie. Angielski lord Brassey, założyciel miasteczka do wydobywania ołowiu, srebra i cynku, od połowy XIX wieku zamieszkuje zapewne wciąż swoją okazałą willę Idinę, a do 1200 dochodząca liczba stałych mieszkańców gwarzy w sklepach, na poczcie, w szpitalu rodzące wołają o chwilę ulgi, a w szkołach dzieci uczą się odkrywania tajemnic życia. Nie chce się wierzyć, że od lat 70-tych minionego wieku to miasteczko jest opuszczone...miano miasta duchów chyba najbardziej pasuje i odpowiada jego jednak ożywionej i rozświetlonej przez niespodziewane słońce atmosferze. Cudowne widoki, kojące serce, które bez lęku przyjmuje tę oczywistość bycia na końcu opuszczonego przez Boga i ludzi świata.