Zorganizowany wypoczynek:
5 m² plaży dla jednego człowieka;
9 m² pokoju dla dwóch, z widokiem na morze;
20 000 ludzi naraz, na jeden rzut;
4,5 km długości;
miał jeszcze być basen z falami, wieża 250-metrowa z kawiarnią widokową, hala na cały ten tłum i 4 hektary placu na wolnym powietrzu na zabawy pod dyktando i według hitlerowskich reguł.
40 minut potrzeba, żeby przejść z jednego końca na drugi, wśród sosen z jednej strony, nad Bałtykiem między złotym piaskiem plaży po drugiej. Szary, skostniały beton chorej, przerażającej ideologii. Nie tylko wojna, obozy, śmierć dla obcych, ale życie na rozkaz i szczęście według jednego dla swoich. W całkowitej realizacji przeszkodziła wojna. Budowa rozpoczęta w 1936 roku zastygła na swoją miarę: szkolenia dla policjantów i pomocy telegraficznych, robotnicy przymusowi, którzy w wojennych latach pokrywali dach, pierwsi „goście” - ludzie z ewakuacji, chroniący się przed bombardowaniami, czy ci, którzy przez bomby wszystko stracili, przesiedleńcy i uciekający przed wrogiem. W 1948 roku próbowano wszystko wysadzić w powietrze, jednak hitlerowska stal i beton dzielnie stawiły próbom zniszczenia czoła. Do lat 90-tych XX wieku był tutaj zamknięty teren wojskowy, ćwiczono, szkolono, a gdy nadszedł czas opuszczono z honorami i widocznym żalem flagę DDR-u. Dziś walczy się o godność muzealnictwem, schroniskiem młodzieżowym, dyskoteką i entuzjazmem ochrony pamięci historycznej, a nawet projektowaniem luksusowych mieszkań. Wystawa jest tak bogata w eksponaty, że trudno poczuć z wymienionych powodów ulgę. I Hitler, i Lenin i Honecker, marynarze, żołnierze, Picasso i prałat Jankowski. Czemu ta mieszanka ma służyć – nie wiem. Pogubiłam się w tym miejscu kolejny raz, gdyż z jakiegoś niejasnego dla mnie powodu odwiedzam Prorę po raz kolejny. Czy to szarość betonu i zaklęta przeklętość niewiarygodności, czy paraliż oddechu tyrana, czy jęk wyrachowanej społeczności, czy bunkry, których nigdy nie szuka się na rozświetlonych słońcem plażach. Coś czy ktoś ma jakby siłę magnesu i wiem prawie że w to wierząc, że to nie był ostatni raz.