Po chmurnym Putbusie i betonowej Prorze czas na lekkość i szyk słonecznego letniska. Sellin rozpromienia się nie tylko plażą żółtą, ale i bielą nadmorskiej architektury, koronkowością jej zdobień, namiętnością nadmorskiego wypoczynku. Jeszcze sto lat temu miejscowi oburzali się na wariatów przybywających do nich z głębi kraju, którzy pokazywali gołe kolana i pluskali się w zimnych falach Bałtyku. Niepojęte szybko zamieniło się w zadowalający lukratywny interes, a z błogiej osady powstał nadmorski szykowny kurort z willami tchnącymi przepychem i luksusowymi hotelami z wiodokiem na morze. Nazwa Sellin pochodzi ze słowiańskiego, czego można doszukać się w jej brzmieniu jako nasza „zieleń”. Jedna długa ulica, deptak z restauracjami, hotelami i butikami, który prowadzi nie prosto na plażę, ale do punktu widokowego z windą. Z góry widok imponujący: po horyzont rozkołysane morze, najdłuższe molo Rugii (394 m) z zabawkowo wyglądającym pawilonem, kosze skierowane frontem do zachodzącego słońca, mewy rozwrzeszczane jak zawsze i parę metrów piaszczystej skarpy w dół. Wietrznie tak, że można głowę stracić.
Sellin rozpieszcza, Sellin rozleniwia, a gdy pada deszcz nastraja łagodnie do błogiego leniuchowania. Najlepsze miejsce na lipcowe kanikuły i krótki wypad po jodu tchnienie. Korzyść pełni lata.