Jak w cukierni z fantazyjnymi dekoracjami z kremu, posypane dla baśniowości cukrem pudrem, z wyszukanymi fruktami na okrasę.
Jak w perfumerii z drogimi flakonami, skrywającymi zapachy egocentryczne.
Jak w butiku z kolorowymi i drogimi szmatkami.
Mijając wzburzonego Beethovena i dumnego Mickiewicza, wjazd od strony północnej do miasta, po lewej stronie skrytego pośród letnio zielonych gałęzi Goethego, bohatera tej podróży, który i tutaj przygruchał sobie w podeszłym wieku młodą dzierlatkę, jak to było w jego zwyczaju. On to mówił, że są trzy miejsca na ziemi, gdzie mógłby osiąść na stałe: Karlove Vary należały do jego ważnego wyboru. Nad rzeką...jest ścieżka, jego imienia, którą być może przemierzał z poematami w głowie, które przelewał piórem na papier. Jadąc dalej mija się kościółek, za którym stoją łaźnie nr.1, opuszczone, choć jeszcze nie zdewastowane. Budynek, który obiecuje wiele, który otwiera spektakularnie bramy tego wystrojonego na bogato miasta. Parę metrów dalej robi się sensacyjnie – Grandhotel Pupp, dostojna matrona jako kulisy wymuskanego luksusem życia. Hotel z dumną przeszłością i nietykalnością sejfu, gniazdo dla bogatych i sławnych, przytułek dla nuworyszy, chlebowdawca dla plebsu. Szyk, elegancja, dosłowność dostojeństwa.
Rodzina Pupp nie pochodziła z Karlovych Varów. W 1760 roku cukiernik Johann Georg Pupp przybył do miasteczka i przyjął się do pracy w miejscowej cukierni Petera Mitterbacha. Istniał już wtedy od 59 lat na terenie dzisiejszego hotelu dom uciech wybudowany na rubaszne życzenie Augusta Mocnego zwany Salą Saksońską. Właściciel posesji, burmistrz Becher, zmarł, a jego żona sprzedala ziemię córce cukiernika Mitterbacha, którą to poślubił Pupp. I tak potoczyła się historia hotelu – od sali królewskich uciech po wystawny luksusowy dom, przyjmujący pod swoje strzechy sławnych i bogatych tego świata. I na tym dobrodziejstw nie koniec. Naprzeciwku Grand Hotelu stoi prezent jednego z Pupp-ów z czwartej generacji dla swojej żony – Quisisana Palace – szaleństwo formy, zdobień, przepych kształtu i wykwintny smak. To tutaj odnajduję coś, co już na zawsze kojarzyć mi się będzie z luksusem – ciepła deska klozetowa! Jakkolwiek by to nie brzmiało – rodzina Pupp zainspirowała i twórców filmowych, którzy kręcili w Grand Hotelu w 2006 roku Jamesa Bonda i projektantów urządzeń sanitarnych, którym za odkrycie jestem w głębi duszy bardzo wdzięczna. Było przy nim zdalnie sterowane urządzenie, którym można było sprawić sobie po oczywistych czynnościach więcej niespodzianek, ale fakt siadania nie na zimnym, ale na ciepłym rozbroił mnie na amen. Amen, którym zdaje się być jakże biednie na tle tej scenerii wyglądający Chrystus, rachitycznie i strzeliście rozciągający swoje wątłe ramiona nad sklepami z nieprzyzwoicie wysokimi cenami.
Czyż preludium do Karlovych Varów może być inne?