Tańcowali i się śmiali, jedli, pili, swawolili. W Berlinie, nad Dahmą, rzeką, którą przypływali i goście i gwiazdy – artyści do występów. 1898 roku zaczął się czas i tego domu balów, i tych ludzi, którzy tej okolicy zawierzyli swoje życie. Zamaszycie, z polotem i fantazyją, z rozmachem i przepychem schyłku XIX wieku. Mieściło się tutaj około 500-set osób, na zewnątrz ogród i własna przystań, łabędzie, kaczki, szum drzew. Przetrwał i pierwszą i drugą wojnę, przetrwał socjalizm, ale dumnego wkroczenia w demokrację już nie. Otoczony wzorową opieką jako zabytek, zakupiony przez spółkę zagraniczną, czeka w zmęczeniu na zawalenie. Wtedy spadnie z niego klątwa narodowego dobra, klątwa braku funduszy na jego renowację zgodnie z zabytkowymi przepisami. Po latach dogadali się właściciele z dozorem architektonicznym miasta w sprawie zabezpieczenia przed znieszczeniem i wandalizmem. Zabito dechami z dziurami, żeby ułatwić cyrkulację powietrza i opuszczono, jakby rządziły tutaj duchy. Może i rządzą, może kręcą niekończące się piruety, odbijają od ścian i przyczyniają do odprysków i dewastacji?
Jeśli, czytelniku, masz zdrowe nerwy i żyłkę odkrywcy, jeśli nie boisz się czarnych piwnic i dźwięku jęku zewsząd się wydobywającego, jeśli nie robi na Tobie wrażenia tabliczka, że nie wolno wchodzić, gdyż grozi zawaleniem, jeśli umiesz skakać przez płot i szybko biegać w razie potrzeby – to koniecznie przybądź tutaj i poczuj zew przygody i zapach przeszłości. Odurzy cię na zawsze, zainfekuje zarazą odkurzania starych kątów i odkrywania piękna w odrapanym detalu, upoi nektarem gorzkiej ironi losu i ambrozją szczęścia, które jeszcze zdążyło się złapać za nogi.
„Za rok, za dzień, za chwilę razem nie będzie nas...”
Ballhaus Grünau
Regattastraße 161 & 167
12527 Berlin