Idąc ulicą Jagielońską trzeba skręcić w prawo, by zobaczyć długi budynek, choć dziś nadaremnie wytęża się zmarznięty wzrok. Widać sieciówkę, która nieopatrznie wyrosła obok przybytku sztuki. Rozedrgany płomień ognia każe krzyczeć wydartemu w metalu napisowi „Hasior”. Ciemna postać z kijem nie dba o rozbuchane ognisko. Obserwuje zbliżających się, by szeptać słowa trwogi i bezlitosnego ostrzeżenia: „zwyciężymy”. Nie my, ale oni, nie dobrze, ale na naszą klęskę i niemoc. Można spuścić głowę i udawać, że się nie słyszało, nie zaszczycić postaci i bielejącej w niej twarzy żadnym wzrokiem, ale można też przystanąc i spojrzeć prosto w oczy odwiecznej walce dobrego ze złem. Czyż aktualnie w świecie nie niszczy się pomników?
Lekko podniecony twórczą chwilą reżyser Teatru Witkacego, Dziuk, krąży wokół widzów i częstuje herbatą. Kobieta podaje krówkę, jakby chciała umilić nadchodzący los. Brzęk filiżanek i poduszki zabierane tym, których bilety pozwalają opaść na krzesła. „Nie podobają się krzesła Hasiora? Nie potrzebujecie poduszek, te są dla tych, którzy siedzą na schodach, dla tych, którzy są prawie sam na sam z aktorami”. Uśmiecha się przy tym filuternie dając znak do rozpoczęcia spektaklu, któremu przygląda się 17 osób. Spektaklu wyrywającemu z korzeniami strach o sztukę, zrozumienie artystów, potworność tworzenia i odyseję umysłu. To niedobrze, że tak mało widzów. Kochajcie teatry, odwiedzajcie je, dajcie im żyć, oddychać, zmieniać perspektywę i odsłaniać nowe twarze wszechobecności znanego. Nie opuszczajcie artystów, kłaniajcie się i Wy, widzowie niewierni, tym, którzy w mozole nie szukają okładek, ale uczą się tekstów, które powtarzają w syzyfowym pocie czoła co wieczór. Cisza tego spektaklu, krzyk pustych miejsc, brzęk rozpadających się niszczonych pomników zostaje w głowie, jak zmuszający do życia i myślenia trybik instynktu.
Spektakl Teatru Witkacego w Galerii Hasiora. Z aktorem dyszącym ze zmęczenia, reżyserem dbającym o widza i bileterką, która nagle zadaje trudne pytania ze „sceny”. Wokół Jego dzieła – Jego - Wielkiego Nieobecnego.
Dwa dni później, już w siedzibie samego teatru, sala pękała w szwach na komedii niemniej wartej obejrzenia.