15 tysięcy serc, mózgów, par rąk, nóg, setki tysięcy marzeń, tęsknot, myśli, wspomnień, a z tym wszystkim trywialność codzienności. Tylu naraz mężczyzn zatopionych w lesie jak mchy, z celem narzuconym przez rekrutujące ich państwo. Czy się tutaj kochali? Kobiet szukali i znajdowali? Czy wiernie za krajem i tymi, którzy tam, tęsknili i służbę odbębniali? Mężczyźni jak kanie, jak zagubione krasnale w dziele totalitaryzmu, pomiędzy nuklearnymi rakietami skierowanymi na Francję i Anglię (typ R-5), które oni ze spokojem czy bez obsługiwali.
Największa jednostka Grup Wojsk Radzieckich w Niemczech, miasteczko w lesie żyjące swoim własnym, nawet z pozoru normalnym życiem do roku 1994. Podobno wszystko zostało zaprojektowane i wybudowane na całkowity koszt DDR. Kwatery dla zwyczajnych żołnierzy, wille dla oficerów, przedszkola, szkoła, kawiarnia, hala sportowa i kino. Resztę zajmowały militarne zabawki, rakiety, czołgi, amunicja, systemy zakłócające. Leśne miasteczko zbrojne, z tysiącami kawalerów zza granicy. Zapewne nie było tutaj sielankowo, wrzała praca i ruch, a w opuszczonych domach znajdujemy cele więzienne wiejące grozą nawet dziś. Szelest łamiących się suchych gałęzi i trzask starych desek podłogowych. Tutaj coś zwisa na jednym pręcie, a tam drabina zachęca do wejścia na zapadający się dach, gdyż jakaś maszyneria, urządzenie skomplikowane i odarte z powłoki skóry.
Przechodząc z jednego budynku do drugiego słyszymy pisk opon. Stary, ale zadbany gazik brawurowo cofa i zatrzymuje się na naszym poziomie. Wyskakuje z niego młody mężczyzna w uniformie i czeka na nas trochę spłoszonych i niepewnych tego, co się za chwilę wydarzy. Co on w ogóle tutaj taki robi? Pomylił przestrzeń i wymiar? Zasnął i się za późno obudził? Zabłądził w labiryncie narodzin i zgonów? Mężczyzna z poważną miną komunikuje, co następuje:
„pies ma być na smyczy, przypomina młodego lisa, a tutaj się poluje;
po militarnym terenie możemy się swobodnie poruszać nie wchodząc tam, gdzie zakazane, bo ziemia wciąż naszpikowana amunicją;
jesteśmy tutaj na własną odpowiedzialność, zasięgu nie ma, wciąż pracują radzieckie urządzenia zakłócające, tylko nie wiadomo gdzie, więc jeśli się coś pod nami zarwie, to musimy sobie sami dać radę;
miłego dnia”.
Z takim samym piskiem opon, z jakim przyjechał, z takim odjechał.
Nie zdążyłam w osłupieniu nawet wyciągnąć aparatu i zrobić zdjęcia chociaż od tyłu.
Przeszliśmy tylko początkową część jednostki, z różnych, tylko nam znanych powodów;-)
Wrócimy tutaj na pewno i to już niedługo, gdyż ponoć Lenin wciąż pręży pierś w reliefie, a obiekty są pomału burzone w celu odzyskiwania budowlanego materiału. Po 20 latach od opuszczenia przez wycofujące się wojska radzieckie, postanowiono się tym miejscem zająć. Zanim zniknie, zarośnie i zbutwieje mogliby wrócić ci, którzy tutaj służyli i osnuć umierający areał wspomnieniami nie tylko żołnierskich, ale przede wszystkich ludzkich przeżyć i wydarzeń...tak sobie marzę...
Vogelsang
16792 Zehdenick