Starorzecze i morena końcowa, plusk intensywnie wdzierający się do ucha i lekka gładkość szybko przetaczającej się wodnej masy. Nad brzegiem hipnotyzuje się nie tylko ciało, ale przede wszystkim duch – obłość niemożliwie dopasowującej się do wszystkiego wody nie zna granic. Jakby wszystko wciągało nad brzegiem: i nurt, i powierzchnia, i intensywność, i rozległość. Jakby już po chwili było się częścią bez względu na plan, ochotę czy potrzebę. Częścią przepływu, częścią niemego wydarzenia dziejów, bez którego nie byłoby ich biegu. Bez kropli nie ma rzeki, bez ducha nie ma emocji, marzeń, snów czyli motoru wszelkich zdarzeń. Przebiegłość instynktów, które w pewnych okolicznościach przyrody się nieopatrznie i niekontrolowanie ujawniają. Nad brzegiem szerokiej rzeki chociażby. Nad brzegiem wymiarów, których póki co nie pojmujemy, chociaż przeczuwamy.
Jest do upojenia zielono i poźno-letnio kolorowo, tylko pojedyńcze pożółkłe listki zatrzymują się na wilgotnych pniach drzew. Flora głęboko zajęta sobą, fotosyntezą, filtrowaniem i odżywianiem siebie i innych pulsuje nie mając pojęcia o nadchodzącej zimowej zagładzie. Nie ma wczoraj, nie ma jutra. Jest punkt istnienia i jego wola. Jagody, owoce, pajęczyny, ziarna i nasiona, odgłosy zwierzęcych pojękiwań. Rzeki plusk. Cień tego bogactwa na wodnej tafli. Muśnięcie źdźbła i szelest uginającego się mchu. Symbioza do upojenia.
Nad brzegiem Odry w sobotnie popołudnie słońce pieści, a woda obmywa brudy codzienności. Zmierzch pierzcha przed grozą nocy roziskrzonym blaskiem zatrzymanym na dłuższą chwilę w lepkich sieciach pajęczych. Powietrze gęstnieją mgłą, chłodem przenika, przypominając o nieubłaganym początku jesiennych aur. Przypomina delikatnie i z taktem, łagodząc nagłe zziębnięcie intensywnym promieniam zachodzącego w oddali słońca.